Recenzja serialu

Breaking Bad (2008)
Terry McDonough
Michelle MacLaren
Bryan Cranston
Aaron Paul

Arcydzieło, ale...

Bycie kochającym ojcem i troskliwym mężem nie jest możliwe, jeśli jednocześnie zabija się czyjeś dzieci bądź czyjeś ukochane. Walter wielokrotnie przekreślił swoje człowieczeństwo i nagrodzenie
UWAGA, SPOILERY! 
TA RECENZJA ZAWIERA TREŚCI ZDRADZAJĄCE FABUŁĘ.

Są takie chwile w życiu, że człowiek nie wie, co ze sobą zrobić. Wtedy kiedy rozpada się jego długoletni związek, traci pracę, umiera ktoś bliski. Ale także wtedy kiedy kończy się ostatni odcinek ostatniego sezonu serialu, który zajął mu wiele czasu i zdrowia. Kiedy wiadomo, że wielki finał – obojętne jak świetny by był – będzie rozczarowaniem i później pozostanie pustka, od której, w świecie filmu i telewizji, latami albo dekadami będzie trudno uciec. I każdy inny serial, choćby nie wiadomo jak świetny i wciągający, będzie wzbudzał wyrzuty sumienia, bo pomyślimy o nim, że mógłby dosięgnąć absolutu, którym był "ten właśnie". "Tym właśnie" jest dla mnie "Breaking Bad". Co ciekawe, przez wiele lat myślałem tak wcześniej o "Miasteczku Twin Peaks", lecz jego nierówny i przedłużony drugi sezon oraz rachityczna kontynuacja 25 lat później jasno wskazały mi do kogo należy tron. I nie jest w stanie zniszczyć opinii o "Breaking Bad" nawet nijaki spin-off bądź przeładowanie odniesieniami do serialu w popkulturze. Mimo że to serial nie bez małych wad, to jednak scenarzyści współczesnych tasiemców mogliby rozkładać go na czynniki pierwsze dla udowodnienia tezy: "Jak stworzyć arcydzieło i jak zakończyć arcydzieło komercyjnego filmu w odcinkach".


Fenomen tej produkcji to kilka bardzo mocnych historii w jednej, tym bardziej że dzieją się na styku tak przeciwstawnych dziedzin życia jak przestępczość i udane życie rodzinne. Ten temat był już nieraz poruszany w kinie czy w telewizji, ale dopiero tutaj na tyle wniknięto w postacie i ich historie, że wydaje się to prawdziwe i trzymające napięciu. Walter White (Bryan Cranston) chce być królem dla rodziny i królem dla obcych. Wiele się mówi o jego przemianie z podstarzałego nieudacznika w bossa, mającego pod sobą równie bezwzględnych co on oprawców, ale mało mówi się o tym, że jego ojcostwo i małżeństwo również przeszły olbrzymią metamorfozę, w końcu tam też był podstarzałym nieudacznikiem. Z jakim jednak to skutkiem wyszło, wszyscy wiemy i - podobnie jak w "Człowieku z blizną" - nie było tu miejsca na jakiekolwiek zwycięstwo. Bycie kochającym ojcem i troskliwym mężem nie jest możliwe, jeśli jednocześnie zabija się czyjeś dzieci bądź czyjeś ukochane. Walter wielokrotnie przekreślił swoje człowieczeństwo i nagrodzenie jego postaci byłoby nie tylko niewychowawcze, ale i po prostu nierealne. Jest wiele odstraszaczy, mających na celu zmuszenie do refleksji przed popełnieniem przestępstwa i jednym z nich jest (a przynajmniej powinna być) nieuchronność kary. Wyobraźmy sobie 70-letniego Waltera (zapominając o jego chorobie) na rodzinnym ślubie dorosłej już córki, gdy aresztuje go policja, po dwudziestu latach spokoju. Albo gdy konkurenci w zbrodni zabijają mu wówczas rodzinę. Twórcy poszli lekko na łatwiznę ze śmiertelną chorobą protagonisty, albowiem było wiadomo, że i tak umrze, a nie dostatecznie pokazano, że wszystko co zrobił w życiu, finalnie okazało się porażką (włącznie z poślubioną kobietą i spłodzonym synem), tylko niejako wymuszano na nas współczucie na nim. Daje to nad wyraz dobry efekt w momencie pojedynku z Hankiem (Dean Norris), jego szwagrem i agentem DEA. Do tej pory kibicowaliśmy im niezależnie w walce z kartelem (Hankowi choćby w potyczce z bliźniakami z Meksyku), a teraz bez cienia wątpliwości cieszyliśmy się, że Walter kazał neonazistom zabić członka swojej rodziny. Można uznać, że miał wyrzuty sumienia i nie chciał tego w stu procentach, ale po co inaczej wzywałby swoich - na wpół głupich - zabijaków? Blefując należy liczyć się z tym, że blef trzeba będzie urzeczywistnić. Rozkazał zamordować też Jessiego (Aaron Paul), którego w to wciągnął, a któremu zabił przy okazji dwie dziewczyny. To, że ewidentnie traktował poza tym Jessiego jak wyobrażenie o synu idealnym już pominę. Odwróconej moralności i hipokryzji widzów nie brakowało też gdy Walter zabił Mike'a (Jonathan Banks), bo przecież Mike to dziadzio, który zbiera pieniądze na wnuczkę, będącą półsierotą. Walter również odkładał na dwoje dzieci, które w niedalekiej przyszłości osieroci, a Mike był egzekutorem poleceń Waltera, któremu nigdy nie drgnęła przy tym powieka. Chcieliśmy Waltera, który zabija, to musimy liczyć się z tym, że będzie zabijał nie tylko innych przestępców, ale i ludzi niewinnych, dobrych, zabawnych. Podobnie dwuznaczny efekt wśród fanów wywołały relacje White'a z żoną Skyler (Anna Gunn) i jej siostrą Marie (Betsy Brandt). Te postacie są perfekcyjnie napisane i zagrane, będąc jednocześnie jednymi z najbardziej irytujących charakterów w historii telewizji. Któż z widzów nie życzył śmierci którejś z pań w pewnym momencie, bo miał dość ich głupoty, nielojalności czy zołzowatości? Pewnie nawet nieletniemu Waltowi Juniorowi chciano wysłać Todda z bronią i jego dziecięcym uśmiechem (Jesse Plemons) jako prezent za zdradę ojca. W końcu dla tego pierwszego wujek był wzorem, a "tata zabił wujka Hanka", infantylizując nieco jego tok myślenia. Pod tym względem "Breaking Bad" zohydza naszą moralność, a robi to w sposób nie przebierający w środkach. I jeśli myślimy, że choćby "Gra o tron" jest bardziej niemoralna, to zapominamy, że jest ona osadzona w specyficznych realiach, a przemoc i jej oddziaływanie na bohaterów są tam zbyt teatralne oraz nacechowane pomstą sprawiedliwości. Na tym porównaniu saga o Starkach i Lannisterach w stosunku do "Breaking Bad" traci. Wspominając jeszcze obie panie, warto zwrócić uwagę na niespecjalnie lubiany przez fanów odcinek dotyczący rodzinnej interwencji wobec Waltera. Ja z kolei podczas oglądania tego odcinka poczułem się spełniony, bo wśród sensacyjnej fantastyki i mrocznego kryminału miałem migawki z... Zanussiego, ale w odpowiednio zamerykanizowanej formie. Jednocześnie takiego obrazu interlokutorów, jaki zaproponowano nam w tym odcinku, brakowało w chwilach kiedy naprawdę od tych osób tego oczekiwaliśmy. Kiedy ktoś mógł przeżyć, ktoś mógł nie być wdową, a ktoś mógł mieć pieniądze na rodzinę i w miarę pozytywny obraz partnera. Serial nie byłby jednak tak świetny gdyby nie komplikował ludziom życia i nie stawiał ich przed wyborem mniejszego zła. Nie tyle dla innych, co dla samych siebie.


A teraz słabości serialu. Sprezentowano nam bardzo udany miks gatunkowy. Thriller, sensacja, kryminał i dramat obyczajowy. Tu serial zalicza wyżyny gatunków. Niestety - w moim odczuciu - posiłkowano się wykładami ze scenopisarstwa na amerykańskich akademiach i twórcy nie uniknęli tego, co cechuje 95% pozostałych seriali kryminalnych - wciskanego nam na siłę humoru. Jakkolwiek postaci takie jak Jessie (a właściwie jego poziom intelektualny), Tuco (a właściwie jego atawistyczna agresja) czy Badger (a właściwie klisza ćpuna) mogą być śmieszne, to jednak mam niemiłe odczucie, że jest to wyrachowane. Tak jakby ustalano przed sezonem, że przepis na sukces to 50% akcji, 40% dramatu i 10% humoru. Żeby uwiarygodnić to ostatnie ściągnięto Boba Odenkirka, który odgrywał rolę Saula Goodmana. Odenkirk jest amerykańskim drugoligowym (tak, nie bójmy się tego powiedzieć) komikiem, który najbardziej znany stał się dzięki programom "Saturday Night Live" czy "Mr. Show" i w obu nigdy nie był najlepszy. Na szczęście dla serialu stanął na wysokości zadania, bo postać szemranego adwokata już chyba na zawsze pozostanie jego największym aktorskim osiągnięciem i maską nie do zdjęcia. W spin-offie "Breaking Bad", "Zadzwoń do Saula", jego bohater został mocno wzbogacony charakterologicznie, biograficznie i aktorsko, jednak tamten serial nie byłby niczym szczególnym, gdyby nie był odnogą "Breaking Bad". Pomimo tych wszystkich zachwytów nad postacią Saula, nie sposób nie zwrócić uwagi na namolne "pięć minut komedii" w większości odcinków. Innym aspektem, który nie do końca się broni w "Breaking Bad" jest podział na epizody. Nie mówię, że - wzorem Davida Lyncha i jego pierwszej przygody z "Twin Peaks" - trzeba robić różną liczbę odcinków na sezon. Nie twierdzę, że - wzorem Brit Marling i jej "The OA" - odcinki mogą mieć raz długość filmu pełnometrażowego, a innym razem być niewiele dłuższe niż przeciętna wieczorynka. Niemniej jednak sztywny plan ilości epizodów najbardziej daje się nam we znaki wtedy kiedy mało znaczące historie, które można by rozegrać w pięć minut, rozciągnięte są na kilka odcinków bądź sezon i nic po sobie nie pozostawiają. Ot, takie zapchajdziury. Mowa tu choćby o prywatnych wątkach nierozgarniętych dilerów, Walterze Juniorze i jego humorach przed dowiedzeniem się kim jest jego ojciec czy motyw kleptomanii Marie. Czarę goryczy przebija jednak odcinek z muchą, który jest tzw. "bottle episode". Ponieważ zostało trochę budżetu (ale niewiele) trzeba było nakręcić tani odcinek, tylko dlatego by sezony miały stałą liczbę epizodów. Zadziwiająco wielu fanów twierdzi, że ten odcinek jest bardzo ważny. Według mnie nic nie wnosi i powoduje, że nazywam "Breaking Bad" "Arcydziełem, ale...". Sam epizod jest całkiem dobrze wykonany, lecz jest z nim tak jak z ambientowym utworem "Revolution no. 9" na rockowym "Białym Albumie" The Beatles - doceniam tę innowację, lubię taką muzykę i podczas pierwszego kontaktu z płytą przesłuchałem ten utwór, ale później zazwyczaj przesuwam, a fani - jak rzadko zgodnie - spychają go na ostatnie miejsce na liście kilkudziesięciu utworów zamieszczonych na tym podwójnym, wspaniałym albumie. Tak właśnie działa odcinek "Fly" na mnie. I nie kupuję tłumaczeń, dorabiających do tego ideologię. Jest jeszcze jedna rzecz, która w "Breaking Bad" wychodzi słabiej od reszty. Walter White jako mieszanka Dona Corleone ("Ojciec chrzestny") z... Martym Byrdem ("Ozark") wychodzi świetnie i nawet powyżej oczekiwań. I tak - wiem, że serial Netflixa powstał po zakończeniu "Breaking Bad". Jednak Walter White jako melanż "Terminatora" z "MacGyverem" wypada nad wyraz nieprzekonywająco. Na tyle by zepsuć po co najmniej jednym z odcinków każdego sezonu, w tym wielki finał. Jak widać powyżej, nie są to jakieś wielkie zarzuty i pewnie dla wielu są dyskusyjne. Tym bardziej nie przesłaniają plusów serialu. Świadczy to tylko o sile i jakości "Breaking Bad".


Tadeusz Sznuk w teleturnieju "Jeden z dziesięciu": "Kategoria: seriale telewizyjne. Walter White to główny bohater w którym serialu telewizyjnym?" Niewykluczone, że takie pytanie się pojawiło albo kiedyś się pojawi. Dziecko Vince'a Gilligana na stałe weszło do kanonu szeroko pojmowanej rozrywki. Dość powiedzieć, że nawet w animowanej produkcji spod znaku familijnego Disneya - "Zwierzogrodzie" - jest nawiązanie do serialu i to nie byle jakie, bo chodziło o produkcję niebieskich kryształków. W kontekście zwolnienia przez najpotężniejszy koncern medialny wszech czasów Jamesa Gunna z funkcji reżysera i scenarzysty trzeciej części "Strażników Galaktyki", który żartował sobie z poważnych tematów zanim był sławny i za co przeprosił, wygląda to na czystą hipokryzję. Metamfetamina najpopularniejsza jest właśnie wśród młodych ludzi, w tym nieletnich i nierzadko kończy się to śmiercią, więzieniem, oddziałem zamkniętym czy wykluczeniem społecznym, stąd takie oczywiste odwołanie w bajce o przyjaźni i tolerancji jest szokujące, a zadziwiające jest to, że nie zwraca się na to uwagi. O "Breaking Bad" głośno też było przy okazji rzeczywistego pogrzebu Waltera czy lansowaniu się w, zjadających własny ogon, paranaukowych "Pogromcach mitów". Porównuje się też często przygody White'a z "Dexterem" (być może ze względu na finał w tym samym roku). Ten drugi serial jednak to taki "Dr House" dozwolony od 18 lat i nie dorasta do pięt "Breaking Bad" pod żadnym względem, może za wyjątkiem zbytniego rozciągania końca historii. Istotne, że cały sezon napakowany jest głównym wątkiem, a nie jest tak jak ostatnimi czasy, że premierowe odcinki nowej serii i ostatnie tejże coś wnoszą, a środek to konglomerat głupotek, skeczy itp. Podobnie bohaterowie nie pojawiają się w "Breaking Bad" z pierwszym odcinkiem nowego sezonu by zniknąć w jego finale, ale przeobrażają się pomiędzy seriami, podobnie choćby jak w bardzo dobrym "Orange is the New Black". O ile jednak w realiach kobiecego więzienia te przeobrażenia były w większości zerojedynkowe i nie do końca uzasadnione, to tu charakterom nie odejmuje się pozytywnych cech, dodając negatywne i na odwrót. Buduje się tu postać nawarstwiając ją różnymi cechami, bez usuwania poprzednich. Stąd też być może bierze się rozdwojona moralność u widza. Walter był mordercą dzieci (pośrednio też przez narkotyki), kobiet, starców, policjantów, urzędników i dowodził brutalnymi neonazistami. Zmarnował życie każdemu kto mu zaufał; kradł, oszukiwał, defraudował, szantażował. Ba, w pośredni sposób przyczynił się do katastrofy lotniczej. A mimo to kochaliśmy go i chcieliśmy by - za cenę jego życia na wolności - ci ludzie ginęli. Co to o nas mówi? Nie odpowiadajmy na to pytanie bez adwokata! Wpadliśmy w sidła twórców serialu i jakoś specjalnie nie chcieliśmy z tej pułapki się wyswobodzić. Ci którzy oglądali ten serial na bieżąco i co tydzień czekali na premierę nowej odsłony mogą śmiało powiedzieć, że przeżyli coś wielkiego w kontekście kultury masowej (mnie to na przykład ominęło). To tak jakby pójść do kina na "Gwiezdne wojny: Część I - Mroczne widmo" w 1999 roku albo być na Festiwalu w Woodstock trzy dekady wcześniej. Cokolwiek by o tym serialu nie powiedzieć, to jest to coś czego od tamtych czasów nie udało się nikomu przebić. Ani "Fargo", ani "True Detective", ani "Narcos", choć to dobre bądź bardzo dobre produkcje, mimo że na pewno przereklamowane. Seriale mają bolączkę nadmiernej ilości treści czy odcinków i postępującej samozagłady w związku z tym. "Breaking Bad" zakończył się w ostatnim odpowiednim momencie i choć "Zadzwoń do Saula" jest tak potrzebne jak "Titanic II", to zrozumiałe, że jest to odpowiedzią na nagłą traumę milionów fanów historii Waltera White'a. Nad niektórymi stratami w życiu ciężko przejść do porządku dziennego.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Obecnie przebierać można w dziesiątkach różnych seriali. "Breaking Bad" wyróżnia się jednak spośród... czytaj więcej
Który uczeń po obejrzeniu zaledwie pierwszego odcinka nie zacznie patrzeć na chemię odrobinę inaczej?... czytaj więcej
Zapewne nieraz zastanawialiście się, kiedy powstanie serial łamiący wszystkie dotychczasowe schematy.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones