Recenzja serialu

Narcos (2015)
José Padilha
Guillermo Navarro
Pedro Pascal
Boyd Holbrook

Plata o plomo

Narcos sztukę budowania napięcia ma opanowaną do perfekcji. Drżąc o życie ulubionych bohaterów, nie byłam w stanie wysiedzieć spokojnie przed ekranem telewizora. Nie sposób jest przewidzieć
Czy da się wykrzesać choć krztynę oryginalności z oklepanej do bólu historii Escobara? Właśnie to pytanie tak długo powstrzymywało mnie przed zgłębieniem netflixowskiej interpretacji historii kolumbijskiego narkobossa wszech czasów. Bo czymże można by tu kogoś zaskoczyć? Okazuje się jednak, iż możliwości są nieograniczone, a nawet znaną widzom historię można przeistoczyć w coś niebywale oryginalnego. Ostatecznie, ku mej uciesze, przekonałam się na własnej skórze dlaczego Narcos to duma Netflixa i obiekt nienawiści rodziny wspomnianego wcześniej narkobossa.


Escobara  (Wagner Moura) poznajemy już jako zaprawionego w boju handlarza. Twórcy od razu, z rozpędem serwują początek narkotykowej ścieżki Pabla, którą będziemy mieć przyjemność śledzić przez kolejne kilkanaście odcinków. Słusznie uznano, że nieistotnym byłoby rozwodzenie się nad jego wcześniejszym życiorysem. Najważniejsze i tak będziemy zgłębiać sami. Zobaczymy przemianę zwykłego, już na wstępie nieuczciwego handlarza w bezwzględnego, wykańczającego swoich przeciwników jeden po drugim, narkobossa. Tak oto, fabuła już w pierwszym odcinku nabiera rozpędu. Wraz z ukazaniem kolejnych, coraz to bardziej wyrachowanych i bezwzględnych posunięć głównego bohatera, znikają również resztki litości, którymi nieliczni mogliby go z początku darzyć. Bezpowrotnie utracona zostaje również nadzieja na bezkrwawy seans. Nie od dziś wiadomo przecież, że kokainowa ścieżka nie jest usłana różami.
Opowieść w pierwszym i drugim sezonie snuta jest z perspektywy opowiadającego szczegóły agenta DEA Steve’a Murphyego (Boyd Holbrook) oraz jego partnera Javiera Peñi (Pedro Pascal). Widz uczestniczy w poszukiwaniach zbira, przyglądając się z boku poczynaniom policjantów. Nic nie jest jednak takie jakie się wydaje, a dezorientacja i bezsilność reprezentujących amerykański wymiar sprawiedliwości bohaterów udzielą się nawet najbardziej opanowanym widzom.
Pościgi, spiski, strzelaniny i morze trupów. Tak w wielkim skrócie można by opisać najczęściej przewijające się w serialu sceny. Skończenie na tym byłoby jednak wielkim niedopowiedzeniem. Za każdą krwawą akcją kryje się bowiem ukryty motyw, który nie zawsze zostaje objaśniony od razu. Twórcy bawią się, umiarkowanie dozując informacje i w mistrzowski sposób budując napięcie. Czymże byłoby Narcos bez postaci nieustraszonego Pułkownika Horacio Carillo (Maurice Compte)? Niekonwencjonalne metody wojskowego ucieszą niejednego widza, bo ostatecznie, czy udałoby się wygrać wojnę z kartelem bez asów w rękawie?


Jeśli ktoś myśli, że będzie w stanie oglądać to nie emocjonując się, jest w wielkim błędzie. Narcos sztukę budowania napięcia ma opanowaną do perfekcji. Drżąc o życie ulubionych bohaterów, nie byłam w stanie wysiedzieć spokojnie przed ekranem telewizora. Nie sposób jest przewidzieć kolejnego ruchu przeciwników, a każda akcja potencjalnie może zostać zakończona uśmierceniem jednego z ulubionych bohaterów. Nie ma tu jednak litości. Widz będzie zmuszony z żalem pożegnać wiele postaci. Na pocieszenie mogę dodać, że przynajmniej kilkoro z nich będzie miało przywilej dotrwać do finału sezonu.
Wielu wydawało się, że po Escobarze Narcos się skończy, a trzeci sezon będzie totalną klapą. Nie ukrywam, również nie byłam przekonana do kontynuacji. Tu po raz kolejny niesłusznie zwątpiłam w możliwości twórców. Choć w trzecim sezonie zabrakło kilku postaci obecnych za czasów Escobara, nie jestem w stanie wymienić więcej wad. Trzeci sezon pod względem tempa i napięcia bije swoich poprzedników na głowę. Ostatnie dziesięć odcinków oglądałam w bezruchu i z zapartym tchem. Zupełnie jakby moje najdrobniejsze drgnięcie mogło zaszkodzić ulubionym bohaterom.
Pościg za szychami z kartelu z Cali przebija nawet potyczki narkobossów z Medellín. Gilberto Rodriguez (Damián Alcázar) wraz z bratem Miguelem (Francisco Denis) oraz bezwzględnymi kompanami Chepe (Pêpê Rapazote) i znanym z wcześniejszych sezonów Pacho (Alberto Ammann) przyjęli zupełnie inną strategię budowania imperium. Po upadku Escobara to oni stali się numerem jeden w przemycie kokainy. Choć walka z nimi z początku mogła wydawać się bułką z masłem, ostatecznie okazała się być trzymającą w napięciu do ostatniej minuty rozgrywką. Wszystko to za sprawą postaci Jorge Salcedo (Matias Varela), która okazała się kluczowa w rozstrzygnięciu całej sprawy. To w dużej mierze dzięki niemu trzeci sezon obfituje w tak wiele scen przyprawiających o palpitacje serca.
Wielu mówi, że do pełni szczęścia w trzecim sezonie brakuje im postaci Escobara. Po przetrwaniu wszystkich odcinków muszę stwierdzić, że się z tym kompletnie nie zgadzam. W zamian za znanego wszystkim Pabla otrzymujemy czterech równie bezwzględnych i wyrachowanych przestępców, którzy, zapewniam, zaskoczą Was wiele razy. Sądzę więc, że twórcy dokonali uczciwej wymiany. Co więcej, jeśli ktoś, tak jak ja, nie jest zaznajomiony z historią kartelu z Cali, będzie również zaskoczony zakończeniem. Nie da się ukryć, że finał opowieści o Escobarze raczej do zaskakujących nie należał, prawda?
Oczywiście Narcos wiele wątków przekłamuje. Pojawiają się nowe postacie, inne z kolei zostają całkowicie pominięte. Losy niektórych serialowych natomiast, okazują się inne niż tych prawdziwych. Co więcej, sceny w serialu zostały wyraźnie udramatyzowane, ale trudno mieć to twórcom za złe. Zabiegi te zdecydowanie działają na plus. Żeby utrzymać widza przy ekranie trzeba się było bardzo mocno natrudzić. By jednak obronić realizm serialu, trzeba wspomnieć, że niejednokrotnie między kolejnymi ujęciami, wstawiane są prawdziwe zdjęcia lub nagrania, podparte narracją bohaterów produkcji. Choć nieścisłości naliczyć można sporo, kluczowe wątki zostały poprowadzone zgodnie z prawdą. Nie bez powodu, broniąca honoru Escobara rodzina, postanowiła pozwać Netflix za przedstawienie przekłamanego obrazu ich ukochanego Pabla. On sam zlecał morderstwo niewygodnych mu ludzi. Na szczęście, jego rodzina ogranicza się jedynie do wymuszania pieniędzy na drodze sądowej.


Serial doczekał się między innymi dwóch nominacji do Złotych Globów. Ostatecznie statuetkę zgarnął Mr. Robot. Nie oszukujmy się, konkurencja była silna. Moura natomiast przegrał z Jonem Hammem, którego nagrodzono za występ w Mad Men. Wiedząc jednak jak słabe pozycje Netflix niejednokrotnie produkował, testując tym samym cierpliwość swoich widzów, już same nominacje do tak prestiżowych nagród jak Złote Globy są wielkim sukcesem.
Po przetrwaniu trzech sezonów mam jedynie żal, że to już koniec. Dawno nie widziałam nic tak rewelacyjnego i jestem pewna, że minie sporo czasu zanim jakikolwiek serial skradnie moje serce tak, jak zrobił to Narcos. Wypełnić pustkę po finale można jedynie sięgając po Narcos: Meksyk. Niestety, nie spotkamy tam już naszych ulubionych bohaterów, więc dla wielu będzie to marne pocieszenie. Jeśli ktoś nadal zastanawia się czy warto, to zapewniam, że tak. Zazdroszczę tym, którzy calutkie trzy sezony mają dopiero przed sobą i będą mogli rozkoszować się tym ponadprzeciętnym tworem. Mnie pozostają jedynie wspomnienia i żal, że więcej już nie będzie.
1 10
Moja ocena serialu:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones