Altered Carbon
powrót do forum 2 sezonu

Po obejrzeniu pierwszego sezonu przeczytałem książki i czekałem z zainteresowaniem na rozwój sytuacji. Byłem oczywiście przygotowany na zmianę aktora wiodącego, bo też i w tym uniwersum nie jest to nic dziwnego. Cyfrowa świadomość przelewana jest do kolejnych powłok tak długo, jak długo jest kogoś na nie stać. Zarówno więzienie, przesłuchania, tortury jak i spotkania towarzyskie w dużej mierze odbywają się w czymś w rodzaju środowiska wirtualnego. Daje to niesamowite wprost możliwości zarówno rozrywkowe jak i kryminalne a co cenniejsze "umysły" trzymane są w bazach danych jak broń w kaburze - co dotyczy również Emisariuszy.

Tu już pojawia się pierwszy zgrzyt. Takeshi nie jest wcale ostatnim z Emisariuszy. Wręcz w pewnym momencie (w książce) sugeruje ograniczenie działań na tyle, by Protektorat nie przysłał na planetę większej grupy jego byłych ziomków, bo wtedy ich problemy będą mało istotne w porównaniu z tym, co potrafią zrobić. Oni istnieją i mogą zostać użyci w każdym momencie tam, gdzie będzie tego wymagała sytuacja polityczna czy militarna. Ale to nie koniec zgrzytów.

Drugi jest taki, że nasz bohater nie jest Emisariuszem. Już nie. Był nim, ale na dany moment tej historii jest czymś w rodzaju najemnika. Dlatego jego świadomość można było wykupić/wynająć jak to uczynił Mat z pierwszej serii. Tłumaczy to nawet (na łamach książki) jednemu ze współpracowników - w którymś momencie życia uznał, że podążanie za ideą i tłumaczenie sobie rzeczy, jakie dla niej robi jest tylko "negocjowaniem ceny", którą de facto można po prostu ustalić w aktualnie obowiązującej walucie. Tej cynicznej postawy, którą świetnie odegrał Kinneman, kompletnie nie podchwycił Mackie, ale to nie wszystko.

Trzecim zgrzytem jest umiejscowienie akcji i fabuły w miejscu, gdzie powinna mieć miejsce inna fabuła. Żeby nie spolerować zanadto książek - Takeshi w tym sezonie nie powinien wcale szukać Quell, tylko kogoś zupełnie innego, równie bliskiego jego sercu i ta prywatna wendetta winna wmieszać go w historię rewolucjonistów a następnie sprawę odnalezienia Quell (która de facto nie występowała w oryginale jako fizyczna postać tylko rozszczepienie jaźni u dziewczyny z okablowaniem przywódczym). Quell w książce nikogo nie morduje w amoku, pojawia się jak odprysk dawnej jaźni a rewolucjoniści bardzo chcą, żeby była prawdziwa.

To co prezentuje scenariusz to jakieś pomieszanie z poplątaniem nie mające nic wspólnego z książkami. Od razu zbiję argument, że serial to nie książka. Zgadza się. Należy mieć świadomość, że scenariusz może być tylko luźno oparty na oryginale, ale biorąc pod uwagę pierwszy sezon można zakładać, że owszem, da się to zrobić jak należy, bez rozwalania wszystkiego w drobny mak.

I tu wchodzi kolejny grzech serii - miałki, mdły i "biedny" świat, przedstawiona historia a co najgorsze, główny bohater. Czyli leżą trzy podpory dobrego serialu. Cokolwiek mówić o budżetowym wyglądzie wykreowanej rzeczywistości, to da się na takim koniu ujechać, o ile nadrobi się resztą. W tym przypadku i tego zabrakło. Fabuła jest pełna rozbieżności i logicznych "głupotek". Prosty przykład: w jednym momencie otrzymujemy informację, że bohatera wyposażono w wysokiej klasy, "dopasioną na maksa" powłokę khumalo a w drugiej leją go jak dzieciaka pod szatną byle kmiecie, nokautują go koledzy z byłej drużyny (tak, Takeshi na pewnym etapie życia należał do Klina, gdzie ukrywał swoją tożsamość) a potem dochodzi do jakiegoś kretyńskiego skazania na "Krąg" gdzie za karę biją go upowłokowione zwidy z przeszłości, bo go trochę zećpali. Nawet naćpany wiedziałby, że to bzdury i nawet w takim stanie umysłowym połowę roboty robiłaby sama powłoka. Mamy aktualnie mądrzejsze karwasz wasza mać samochody niż BOJOWA POWŁOKA najwyższej klasy w świecie strumieniowania jaźni? Dajcie ludzie żyć. Zgodnie z książką powłoki bojowe wyłączały ból raczej szybko, przejmowały część funkcji motorycznych a uszkodzenia tejże Kovatch mógł ignorować bardzo długo dzięki wyszkoleniu Emisariusza. Na nic cięcie mieczami, na nic strzał na pysk, na nic urabianie głowy. Żadnych krzyków od wbitego noża czy paniki po wybudzeniu w nowym ciele. Emisariusz potrafił ruszyć do walki świeżo przelany do nowego ciała. Jego główną umiejętnością była błyskawiczna adaptacja. Tu tego nie mamy. Sezon drugi prezentuje nam jakiegoś ciecia o miernych umiejętnościach i mądrościach wygłaszanych jak z reklamy proszku do prania, który z bojowego sprzętu wyciąga tylko sztuczkę Jedi żeby nie zgubić pistoletu. Równie dobrze mógłby go mieć na sznurku jak dzieci rękawiczki.

W efekcie nasz super niebezpieczny (jak sugeruje pani gubernator pułkownik Carerra) Emisariusz nie jest ani super, ani niebezpieczny. Na zmianę płacze, krzyczy i nie wie co robić. Wpada na jakieś pomysły, ale palą one na panewce i wszyscy go muszą ratować. Dopiero pojawienie się młodszej wersji, granej przez Willa Yun Lee choć trochę pokazuje nam, że Takeschi to nie jest popiskująca panienka z problemami emocjonalnymi. Działa zdecydowanie, myśli szybko, reaguje jeszcze szybciej.

Wątków lesbijskich, kompletnie się nie czepiam. Według książek rozluźnienie seksualne jest już na bardzo wysokim poziomie. Można powiedzieć, że problem mniejszości przestał dawno istnieć bo każdy może być każdym i dowolnie się łączyć w pary. Ba. Wiele niebezpiecznych dewiacji jest uznawanych za zupełnie akceptowalne i choć oczywiście pewne granice istnieją, to w wirtualu można wszystko. Dwie mamy w świecie Harlana to obrazek tak przaśny jak teraźniejsza pańcia traktująca psa jak dziecko.

Podsumowując. Nie wiem kto zawinił, ale drugi sezon obejrzałem do końca na raty, zasypiając w połowie odcinków. Domęczyłem go jakoś tylko dlatego, żeby zrozumieć, że zmarnowałem cenne minuty mojego życia.

Jeśli chcą odzyskać dobre imię, to w trzecim sezonie muszą doskoczyć przynajmniej do poziomu pierwszej serii.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones