Nie wiem czy ktoś jeszcze dotrwał do końca, aczkolwiek ostatnio powróciłam do serialu i obejrzałam wszystkie 3 sezony. I muszę przyznać, że końcówka mnie trochę zawiodła.

Puenta z Meg niby mocna, w końcu ten serial jest jakby o Niej. Wszytko niby osadzone w epoce, acz zakończyło się bardziej gorzko niż słodko - feminizm we mnie płacze.

Beth nie potrafiła porozmawiać z mężem o tym, czego naprawdę chce. W rezultacie dziewczyna pójdzie w ślady matki JJ, która zawsze tylko marzyła o callege-u. Jest to trochę dziwne bo wystarczyło tylko oznajmić facetowi (który jest zresztą straszną pipą, poza tym całym marinsowaniem daleko mu do autorytaryzmu starego Jack'a), czego chce i zgodzić się na propozycję ojca. W końcu JJ nie stronił od pomocy swojego ojca, w tym przegrywając np. kasę na dom w ustawianych zakładach (gdzie ten honor żołnierza/sportowca?).

Meg rzuca wszystko dla któregoś-tam kolejnego faceta - studia, program, przyjaciół, rodzinę. W podążaniu za miłością nie przeszkadza Jej nawet fakt, że nie tak dawno myślała o randkowaniu z Samem. W ostatnich sekundach liczyłam, że może puenta będzie inna - Chris zachowa się jak facet i po prostu powie, że nie może Jej tego zrobić i ojdedzie sam. Jedyne na plus, że Meg postawiła się ojcu, który potraktował ją raczej niewybrednie (powstrzymując także żonę przed porozmawianiem z córką, też raczej w tonie rozkazu niż prośby).

Tak sobie myślę, że jedyne co ten finał wniósł to konstatację (połączoną z konsternacją), iż niedobrze było być wówczas afroamerykaninem i... kobietą.

Ale i tak serial bardzo przyjemny.