Z każdym kolejnym odcinkiem odkrywam nowy poziom hejtu dla Hanny, zabawa w dom przebija jednak wszystko :D
Nie do końca załapałam ten skok pomiędzy odcinkiem ósmym a dziewiątym. Byłam przekonana, że znów będą razem. A tu, w odcinku dziewiątym, Hannah znów myśli o samotnym macierzyństwie.
Czy ta rozmowa w barze, kiedy Hannah zaczyna płakać, tak naprawdę oznaczała, że oboje zdają sobie sprawę z tego, jak nierealny jest plan wspólnego życia...? I w pewnym sensie tylko "udają", że mogłoby tak być?
Kurczę, ja też zupełnie tego nie zrozumiałam, byłabym wdzięczna, gdyby ktoś się wypowiedział na ten temat szerzej ;)
Moim zdaniem właśnie tak było. Hannah i Adam zdali sobie sprawę, że nie potrafią tak po prostu udawać szczęśliwej rodzinki. Od wyjazdu do Iowa aż po sam szósty sezon wydarzyło się naprawdę wiele. Najpierw Mimi-Rose, później Jessa... Uczucia między nimi po prostu zgasły. Być może żałują, że tak się wszystko potoczyło, ale czasu nie da się cofnąć. Adam pokochał Jessę. I choć obudziły się w nim ojcowskie instynkty, nie mógł ot tak znów wrócić do Horvath. Oboje cholernie się zmienili, dojrzeli. Przestali żyć szczenięcą destrukcyjną miłością, stali się dorosłymi ludźmi.