Przez pierwsze dwa odcinki uczyłem się tego serialu. Bo coś mi w nim nie pasowało. Zbyt sterylna, momentami współczesna scenografia, przesadzona, dziwna, niemalże amatorska gra (przecież dobrych) aktorów, czasem zbyt proste, łopatologiczne zwroty akcji?
Ale w pewnym momencie mnie olśniło. Przecież ja to znam! Nie tak ewidentne, nie tak bezpośrednie, ale przecież to są zabiegi znane z komiksów! I natychmiast przyszedł mi do głowy Sin City! Tam było to samo, choć znacznie wyraźniejsze i jeszcze bardziej przerysowane. Nawet prowadzenie narracji było podobne, jeśli nie identyczne!
I kiedy to sobie uświadomiłem - przestałem odbierać serial dosłownie, a dałem się nieść nastrojowi i klimatowi. I to było to! Myślę, że to jest recepta na oglądanie Erynii. Ten serial zupełnie inaczej smakuje, gdy się go odbiera przez pryzmat komiksu. I to komiksu noir, o czym ktoś tu już wcześniej wspomniał.
Dla mnie - rewelacyjny zabieg i serial tylko na tym zyskał.