Gdy usłyszałam zapowiedź serialu oraz fakt, że jednym z twórców jest Sam Levinson tak jak zresztą wiele innych osób liczyłam na produkcję pokroju Euphorii. Obawiam się jednak, że się przeliczyliśmy. Jestem właśnie po projekcji trzeciego odcinka i znajduję się w dziwnym położeniu, bo próbuję zrozumieć na ile to co się w nim dzieje jest zamierzone, a na ile to podukt nieudaneo scenariusza. Główna bohaterka Jocelyn z początku zdawała mi się dość pusta I nieposiadająca głębi. Wskazywało na to zarówno jej usposobienie jak I muzyka, którą tworzy. Po czasie okazało się jednak, że sama Jocelyn jest świadoma tego jak brzmią jej teksty I bynajmniej nie jest z tego zadowolona. Tkwi w martwym punkcie swojej kariery I zżera ją presja, gdy na szczęście na scenie pojawia sie Tedros. Tajemniczy niezdradzający swoich prawdziwych uczuć, szemrany I lubiący kontrowersje właściciel klubu w LA pojawia się w życiu Jocelyn wraz ze swoją “sektą” I powoli, wbrew woli jej agentów I przyjaciół wprowadza drastyczne zmiany, wręcz zaczyna kontrolować pewne obszary jej życia, a Jocelyn uzależniona od silnych wrażeń, a jednocześnie słodkich słow jakimi ją karmi ulega mu, choć mojej opinii nieproporcjonalnie szybko Tedros trafia na tę pozycję. Postać Tedrosa ma budzić w widzu niepokój, grozę I szacunek do jego osoby, choć on sam zdaje się nie mieć honoru I być oszustem. Z drugiej strony jednak jego “wyznawcy” mu ufają, są mu wierni I to w jakiś sposób tworzy tę tajemniczą atmosferę poprzez pytanie: Dlaczego? Nie wiem czy zgodzicie się ze mną, że akcja serialu rozkręca się dość powoli to jest fakty, które rzeczywiście liczą się w budowaniu postaci, relacji a co za tym idzie spójnej i soczystej fabuły występują nieproporcjonalnie do scen prezentujących luksus, przeseksualizowanie głównej bohaterki I generalny $wag. Nie zrozumcie mnie źle, serial ma piękne kadry, kolory I nastrój, ale zdaje się, że właśnie tym nadrabia swoje braki. Wracając do Jocelyn I jej relacji z “Daddym” trzeci odcinek wyjaśnia, dlaczego ma ona słabość do niego I jego sadystycznych skłonności. Dorastała bowiem u boku matki, która zasilała jej motywację do tworzenia przemocą. To wszystko jednak pozostawia po sobie pewien niesmak. Wiązanie traumy po stracie kontrolujacej, obsesyjnej i znęcającej się and córką matki z jej obscenicznym usposobieniem i kinkami w dorosłym życiu. Cała ta sytuacja, zdaje się nieproporcjonalnie tragiczna i smutna w stosunku do tego jak serial ją przedstawia, jakby była usprawiedliwieniem i paliwem do tych "niegrzecznych" kadrów. Ostatnia scena, gdzie Jocelyn jest katowana szczotką po pośladkach od Tedrosa aka “Daddiego” w ramach budowania jej charakteru sprawiła, że wybuchłam śmiechem. Jestem wyrozumiałym widzem I staram się we wszystkim doszukiwać pozytywów i sensu, ale ten motyw z piosenką The Weekend'a w tle był po prostu tandetny.