Dzisiaj skończyłam oglądać "Kokainowe wybrzeże" i od pierwszego odcinka jestem urzeczona serialem. Czytając opinie tutaj na filmwebie, widzę, że serial nie zrobił furory czemu trudno mi się dziwić, gdyż większość woli typowy - amerykański styl kręcenia seriali, wszystko inne uważane jest za kopię. Serial nie był kręcony pod dyktando Netflixa, serial ten był kręcony dla telewizji hiszpańskiej i to Netflix później zakupił prawa do niego.

Seriale hiszpańskie nie są dla mnie pierwszyzną, polubiłam je znacznie szybciej, zanim większość zaczęła się nimi jarać na fali "Dom z papieru" czy "Tefonistki". Dlatego też patrzę na produkcję tę z innego punktu widzenia. Podobało mi się tutaj wiele rzeczy. Serial oparty jest na faktach autentycznych (co uwielbiam, bo zawsze można dowiedzieć się czegoś nowego). Nie jest ani za długi ani za krótki, w sam. Muzyka, scenografia, obsada wszystko dopięte na ostatni guzik. Pomimo faktu, że jest to narkoserial, scenarzyści nie zapomnieli o tym, aby pokazać z czym to wszystko się wiązało i jakie miało to konsekwencje dla całej Galicji, rodzin przemytników. Ukazało całe bagno w jakie były zamieszani politycy, policja, niemoc radzenia sobie z całą sprawą. To dla mnie duży plus. Kolejnym plusem była gra aktorska aktora wcielającego się w postać Sito. Do tej pory znałam go z innej strony, a ta rola sprawiła, że odkryłam Javiera na nowo. Bardzo silne emocje mną wstrząsały w ostatnim odcinku, w pewnym momencie nie potrafiłam wytrzymać dłużej i przewinęłam do ostatnich minut by zobaczyć jak to wszystko się skończyło. Dzięki serialowi poznałam moją ukochaną Hiszpanię z zupełnie innej strony. Żadną minutę z serialem nie uważam za straconą :) Polecam.