Zacznijmy od początku. Ależ się dzieje, wkraczamy w szalone lata 70 już pełną parą. Te stroje panienek z baru!
Co sądzicie o wątku kelnerki? Skąd ten numerek na zapleczu i dziwnie bliska relacja?
Odnośnie Rachel, jej śmierć bardzo mnie zdziwiła. Być może Don stracił prawdziwą miłość?Jej postać zawsze była dla mnie ciekawa i jednoznacznie kojarzy mi się z początkową fascynacją serialem (chyba nic nie przemija, bo scena w futrze była mistrzowska).
Peggy się rozwija. Beztroska randka pokazuje, że nadal tkwi w niej trochę dawnej naiwności i prostoty. Naprawdę się zmieniła i scenarzyści chyba chcą to podkreślić pod koniec. I być może nie czeka jej marna droga Dona.
Don stoi w miejscu, wydawało się, że to już równia pochyła, ale tak naprawdę niewiele się zmienia. I może to to jest najbardziej okrutne. Zwłaszcza widać to w rozmowie z Kenem o życiu i priorytetach.
Generalnie odcinek dla mnie bardzo dobry. Kilka razy łapałem się za głowę, bo jak na Mad Men było dużo nieprzewidzianych akcji (może to przerwa, a może po prostu wątki zaczynają się zamykać)
Dzielcie się swoimi opiniami i czekamy na wielki finał!
Jeśli chodzi o kelnerkę, raczej nie ma tu żadnych bliższych relacji, a na pewno nic odwzajemnionego. Don po prostu chciał przywrócić Rachel do życia, kelnerka mu ją przypominała i widząc zapragnął odtworzyć dawną miłość, przeżyć z nią życie, które go ominęło. Ona jednak - zapracowana, zapewne regularnie wykorzystywana w pracy uznała numerek za rekompensatę za wcześniejszy, prawie studolarowy napiwek od Rogera, później już nie chciała Dona widzieć na oczy.
Don na pewno trochę się zmienił po separacji z Megan, z niczym się już nie kryje, opowiada nawet zmodyfikowane opowieści z dzieciństwa przypadkowym kobietom z castingu i w obecności Rogera, wciąż jednak oczywiście nie zaakceptował siebie i nie znalazł szczęścia.
Czyżby Ken miał robić za czarny charakter w finałowych odcinkach? Jeśli tak to pomysł może nie chybiony, ale nietypowy. Motywacja jak najbardziej jest, bo przecież Ken dosłownie poświęcił oko dla firmy, a tak został potraktowany :).
Ogólnie najlepsza scena to zdecydowanie dialog Peggy - Joan w windzie. Idealnie podsumował zmienne relacje tych kobiet na przestrzeni lat, wracając nawet do scen z pierwszego sezonu, gdy Joan radziła Peggy ubierać się bardziej seksownie, pokazując że mimo znają się tak długo, wciąż działają na najniższych instynktach i najprostszych osądach by sobie nawzajem dopiec.
Odcinek był dobry, ale mimo wszystko mnie trochę zawiódł. Nie udało mu się osiągnąć tyle co takie zeszłoroczne "Time Zones", w którym również nie wiele się działo, również pokazywał postacie Peggy i Dona wyizolowane w swoich status quo, popełniające ciągle te same błędy w związkach i skazane na samotność, ale był jakoś bardziej efektywny na poziomie emocjonalnym. Ale piosenka Peggy Lee bardzo przyjemna ;).
scena Joan z Peggy rzeczywiście genialna. choć trochę to przykre, że kobiety które znają się tak długo i teoretycznie znają świat biznesu od podszewki, wiedząc jak ciężki to kawałek chleba dla kobiet, są dla siebie nawzajem wilkami.
podobał mi się wątek z randką Peggy. nie z powodu kolejnego miłosnego tematu, tylko dlatego że pokazał nieco jej zapomnianą stronę - dziewczyny która marzy, potrafi być beztroska, ma czasem głowę w chmurach. jeśli się nie przestraszy być może rzeczywiście nie skończy tak jak Don
A kelnerka przypadkiem nie przypominała mu kochanki z pierwszego sezonu z która spotykał się w jej mieszkaniu (nie chce mi się szukać jak się nazywała) ? Z twarzy całkiem podobna.