Jak dla mnie serial sympatyczny na niedzielny wieczór. Ale ten odcinek mnie "zabił". Na miejscu Matyldy zamierzającej uciec chyba dałabym radę zejść po schodach "własnego" (w sensie: znanego) domu bez świeczki, nie pakowałabym na "drogę" (dokąd?) jedzenia i ogólnie wzięłabym jak najmniej rzeczy, byle szybko uciec (bo chyba ukochanego byłoby stać na jedzenie i trochę osobistych rzeczy dla mnie). Na miejscu doktora z kolei wywiozłabym w bezpieczne miejsce synka z opiekunką (bo już był szantażowany, że dziecku może się stać krzywda), natomiast nie afiszowałabym się ze sprzedażą domu i ślub też mógł poczekać na moment, gdy wszyscy będą bezpieczni. Na przykład z pomocą hrabiny Waszkowej, która jako osoba darząca Matyldę sympatią, a przy tym zamożna i mająca kontakty ze względu choćby na działalność charytatywną, jaką się zajmowała.
W tym odcinku wg mnie sporo twórcom wyszło "à rebours" (jak być może powiedzieliby znający świetnie francuski bohaterowie -- po polsku: "na odwrót").