Co prawda sporo w nim niedostatków, jak znikająca z pleców ugodzonego włócznia, przyklejone tonsury, przejazdy przez szkółki leśne, bójki tak nieporadne, że aż śmieszne, wnętrze szkuty niby karczma, nawet gra aktorów czasem drewniana, drażniące imitacje trąbki, to i tak dalej się dobrze ogląda. Zważywszy na czas produkcji można wiele wybaczyć. Ważne, że fabuła całkiem z sensem. I o dziwo dźwięk jest doskonały. Chyba oglądałem jakąś poprawioną wersję.
Po tym krytycznym wstępie jak ostrzał Himarsów nie wiem, jak to możliwe, ze "dobrze się oglada" przy czasem drewnianej grze i śmiesznych bójkach i drzewkach zaliczajacych jeszcze etap szkoły.
Czytałem nawet za kropkę, czytałem ciszę po kropce. Ale ostrzał Himarsów nie zostal wyciszony dronem ostatnich trzech zdań, cienkim jak komar.
No cóż.
Są tacy, dla których fabuła filmu / serialu może być dziurawa jak ser szwajcarski i pozbawiona logiki jak program wyborczy Lewicy, ale wystarczy że jest dużo głośnego i ładnego kabum i będą się spuszczać nad tym jaka to nie jest wspaniała produkcja.
Ale są i tacy, dla których fabuła ma pierwszorzędne znaczenie i pewne niedociągnięcia wizualne czy gry aktorskiej nie są wstanie wpłynąć na odbiór serialu czy filmu.
W tym przypadku gust jest kwestą inteligencji, a jak wiadomo o gustach się nie dyskutuje
O gustach nalezy dyskutować, są przez coś kształtowane, od gustu do kłębka.
W tamtych moich postach głównie żartowałem, ale internet nadaje wielu wypowiedziom jakiegoś buraczanego namaszczenia, dlatego wielu stosuje emotikony. Ja zastosowałem swoiste obrazowanie: Himarsy versus komary.
Choc oprocz żartu jest i dawka powagi. Niedawno obejrzalem archiwalną realizację Teatru Tv sztuki Jana Drdy "Igraszki z diabłem" , z udzialem doborowych aktorów, np.M.Kociniaka, M.Kondrata i jego ojca, J.Gajosa, B. Wrzesińskiej, J. Rewińskiego, J. Kamasa. Stosowano tam wówczas nowoczesne triki z użyciem zielonego tła, ale niedoskonałe, "pruły" się na brzegach, jakby pikselowały, co naruszało poczucie iluzji, a wzmacniały to siermiężne dekoracje z dykty udające las. Owszem, magnetycznie działała gra aktorska, owszem, sam tekst sztuki był jakby postmodernistyczny, zdystansowany do toposów, postaci, wątkow baśniowych, może i dekoracje temu służyły, ale mnie, żyjacego juz w innym swiecie, w innym języku obrazów, techniki (sama technika tez coś znaczy), nawet w innym swiecie odniesień, kontekstów kultury ta sztuka juz nie oczarowała. Zawarte w niej wektory wskazywały na pikselujące się już, znikające konteksty, odniesienia, dziedziny. Tak jakbym jadł dawny paprykarz nad oceanem krewetek.
I podobnie jest z peerelowskimi serialami historycznymi. Technicznie więdną w oczach, nawet peruki są jak z barwionej waty cukrowej, sztywne, często sztucznie obfite, a pewne dialogi, postacie, problemy przykrojone są do ówczesnej propagandy - przeciw Niemcom, za piastowskim dziedzictwem... I mam w zwiazku z tym zaburzenia iluzji... Czuję w ciele ostrza czerwonych krawatów, tych złowrogo zwisających spod wymownych gardeł mieczy dawnych towarzyszy czuwających w komisjach filmowych.
Z kolei nasze czasy tak się odmieniły, że i my mamy własne przekleństwo naszych czasów, lada chwila może zobaczymy Bonda-kobietę, Bolesława Chrobrego jako Murzyna (oj, już wszedłem w szkodę, pewien członek Rady Języka Polskiego zakazuje używania tego wyrazu).
Kto wie, a może powrót do tego paprykarza uchroni nas przed karmionymi w zatrutych wodach pangami? Choc paprykarz pozostanie paprykarzem...