Wszystko było super, przez pierwsze trzy odcinki. W czwartym już się zaczynają banalne schematy i dłużyzny. Słowem, klimat się sypie - a Jessica gdzieś łazi, nie wiadomo gdzie. Najpierw puściła Arbiego wolno z manuskryptem, teraz wszyscy się pętają tu i tam, choć spora cześć manuskryptu jest pod nosem.
Ale gdy w połowie piątego Wilson dostąpił nagłej przemiany ideologicznej i uwolnił pana "wiadomo kogo", stwierdziłem, że szkoda czasu.
PS: manuskrypot i "Pan Królik" napędzali fabułę. Zbyt szybko się odnaleźli. Tak się nie pisze scenariuszy.