W pani Szumowskiej są dwie dusze, reżysera i scenarzysty. Z tej pierwszej to chyba nic wielkiego się nie urodzi, z tej drugiej i owszem.
Ciekawy scenariusz o dzieciach szczęścia, których choroba i w konsekwencji śmierć dwojga z nich stacza na dno. Jeszcze jak dzieci śmieją się na pogrzebie, stypa przemienia sie w balangę, ale te smierci to jednak dla nich za dużo.
Jako reżyser Szumowska już tylko przeniosła scenariusz na taśmę i nic poza tym. Chyba nie była w stanie pokazać aktorom, jak maja to zagrać, Siebie nie zmusiła co pracy nad rytmem filmu. Ot staczanie od dzieciństwa do dorosłości. Dziecinne.
Zgadzam się w dużej mierze. Aktor grający kochanka głównej bohaterki grał na skraju autoparodii. Jego ciągłe milczenie było czasami żenujące i wręcz śmieszne. W ogóle postacie były, według mnie, słabo zarysowane. W każdym bądź razie ja z żadną nie zdążyłam się zbytnio utożsamić. A więc i przejąć ich dramatem. Czułam się zresztą jakby to nie był film dla widza, ale autoterapia reżyserki.