Dla tych, którzy oglądali wojenne superprodukcje amerykańskie, ten film może wydać się słaby: mało w nim walk, mało żołnierzy, mało strzelania. No cóż, w 1940 duńska armia miała 14 tys. ludzi, a Niemcy wysłali ponad dwa razy więcej. Duńskie lotnictwo miało kilkanaście nowoczesnych myśliwców - Niemcy zbombardowali je i zniszczyli je nad ranem 9 kwietnia...
Wg. najnowszych badań, 9 kwietnia 1940 r. zginęło ok. 200 żołnierzy niemieckich. Opór stawiano w kilkunastu miejscach, niszcząc blisko 20 pojazdów pancernych. Nie było szans na cokolwiek więcej.
Warunki duńskiej kapitulacji były bardzo łagodne - armia wciąż w koszarach, flota mogła nawet odbywać manewry. Prawdziwa wojna zaczęła się w 1943 r. - samozatopienie duńskiej floty (którą chcieli przejąć Niemcy), rozwój ruchu oporu. Ale wcześniej, w porównaniu z Polską, była tam sielanka.
I warto zobaczyć taką "małą wojnę". Walkę kraju, który nie miał żadnych szans na wygraną. Ale jak ktoś oczekiwał fajerwerków, to się nie dziwię, że się rozczarował. Kompania kolarzy z jednym rkm to nawet nie jest polskie Westerplatte...