No właśnie nie można tego filmu traktować jako biograficznego. Zaledwie kilka elementów się pokrywa z prawdziwym Oyamą. W dodatku widać, że film bardzo próbuje pokazać Japończyków jako tych złych. Ukazuje się w tym filmie wielkich mistrzów sztuk budo jako zadufanych w sobie cwaniaków. Dalekie to jest od prawdy. W żaden sposób nie odzwierciedla on realnego poczucia honoru i pokory wielkich mistrzów tamtego okresu. Dziwi mnie to, że Koreańczycy tak najeżdżali na Japończyków gdy sam Oyama przecież pobierał nauki u Gichina Funakoshi, którego uważał za swojego prawdziwego nauczyciela karate.
Zgadzam się z przedmówcą, wystarczy przeczytać biografię Oyamy, aby szybko zreflektować informacje o tym wielkim mistrzu. Poza tym moim zdaniem, bliżej tej produkcji do filmów z Jackie Chanem, w niektórych momentach brakuje tylko obrzucania się tortami z kremem, choć niektóre sceny walki są rzeczywiście na poziomie. Polecam obejrzeć dla porównania "Samurai Musashi Miyamoto". Film o wielkim mistrzu walki mieczami.