Bardzo wciągający i momentami bardzo wzruszajacy film...Świetna i bardzo piękna Haya Harareet wybitnie wpadła mi w oko...Właściwie,co uświadomiłem sobie po latach,ten film podoba mi sie z jej powodu.
Ale oczywiście sam film,cała ta historia w nim opowiedziana,sa i teraz,po latach fascynujące i nie razi pewna sztuczność w dialogach,gestach oraz w niektórych scenach,jak rozmowy Esther i Ben Hura,sceny z Messalą i Ben Hurem czy gdy niesiony jest krzyż,Ben Hur próbuje pomóc,ale go odpychają,dosc tak łagodnie...Prawdopodobnie by go od razu pojmali lub zabili,ale mniejsza o to...
Ale finał filmu jest wspaniały i wzruszający!!!
Warto doczekać!Gdy spotykają sie i tulą do siebie jego siostra,matka,i Esther,gdy widzimy jego wzruszenie i szczeście bijące mu z całej postaci to to właśnie są momenty dla których warto chodzić do kina i warto żyć!
I ta śliczna Haya Harareet...Ech!...Co za oczy...
Niestety,film się jednak zestarzał...Czas robi swoje...Film wielki,ale gra aktorów sztuczna aż do bólu,ciężko się na to patrzy dzisiaj,po latach...Heston szczerzy kły i nic więcej,próbuje grać,jest sztuczny,słaby jest...Haya też słaba i sztuczna...
Taka była wtedy konwencja,tak się grało...rozumiem to...
Film jednak ma parę scen które go ratują,np. świetny wątek z Jezusem dobrze wpleciony w historię bohatera...i finał,gdy umiera na krzyżu...
Ale po następnym seansie,za jakiś czas nie wiem co z filmu zostanie w świadomości...parę scen,pare ujęć...