PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=1239}

Bez lęku

Fearless
7,1 6 264
oceny
7,1 10 1 6264
7,0 3
oceny krytyków
Bez lęku
powrót do forum filmu Bez lęku

Lądowanie awaryjne

ocenił(a) film na 8

Jak to jest ocaleć w katastrofie samolotu?; używając słów protagonisty: „przeżyć własną śmierć”? Ten film skłania do zadawania sobie takich pytań, takich, oraz różnych innych. Na część z nich udziela odpowiedzi, skłania też do własnych przemyśleń na temat pozostałych. „Bez lęku” rozgrywa się na wielu płaszczyznach, nie tylko wspaniale opisując proces wychodzenia z traumy, ale zapewniając też widzowi gamę najróżniejszych emocji. No i panteon bardzo ciekawych postaci, na czele z Maxem.

Max Klein to postać zagadkowa i przykuwająca uwagę, ale nie tylko dzięki tej zagadkowości. Reżyser celowo uczynił go trudnym do zrozumienia i sklasyfikowania (jest jednocześnie silny i słaby, odporny i wrażliwy, pozornie obojętny, choć w pewne sprawy bardzo zaangażowany), a fenomenalny Bridges przekuwa go w postać z krwi i kości, nadając mu też właściwą dozę postaci większej niż życie – tyle, byśmy wiedzieli, że swoją siłę oparł na wątpliwych fundamentach.

To Max jest rdzeniem, wokół którego wyrasta cały film. Najpierw jego osoba, dopiero potem jego przeżycia. Chwała Peterowi Weirowi za tę decyzję, która nadała ekranowym rozważaniom na temat traumy wymiar bardzo osobisty, nawet intymny, pozwalając lekko przechodzić do metafizycznych uniesień, których nie brak w filmie. Ponieważ sfera boska, doznania wykraczające poza granice rozumu i prawdy absolutne stapiają się w tym obrazie w jedno z psychologiczną analizą. To wyśmienita koncepcja, dzięki której Weir po raz kolejny może ukazać jak blisko Absolutu jest człowiek w swoim powszednim dniu; bo przecież nie tylko Max widzi w katastrofie samolotu przejaw siły wyższej, choć patrzy na to najbardziej specyficznie; bo na dobrą sprawę nawet postaci, które nie były na pokładzie feralnego odrzutowca, blisko stykają się z tą sprawą, mając na nią zupełnie inne spojrzenie od Maxa. On widzi w tym sygnał z zaświatów, oni profanują sytuację swoim przyziemnym oglądem. I zupełnie nieważne, kto ma rację. Obserwowanie tarć między protagonistą a ludźmi, którzy próbują go zrozumieć, lub tak naprawdę całkiem ignorują (np. świetna postać cynicznego, choć w sumie sympatycznego Brillsteina) dostarcza sporej satysfakcji. Ciekawe jest to, że osobę, z którą znajduje najlepsze porozumienie, znajduje w mało spodziewanym miejscu. A jeszcze lepsze, że Max z Carlą tworzą jeden z ciekawszych duetów damsko-męskich, w których nie dochodzi do romansu.

Oglądając film, warto też zauważyć, że scenarzysta i reżyser nie mieli zamiaru tworzyć ani familijnego, kiczowatego „pocieszacza”, ani filmu, który miałby wywoływać jak największe zdołowanie, szokować. Twórcy wychodzą z założenia, że tylko doznanie silnego szoku może zmienić naturę człowieka, i obserwują ten proces, nie tylko zadając pytania, ale udzielając też wyczerpujących odpowiedzi przynajmniej na niektóre z nich. Do bohaterów łatwo się zbliżyć, mimo, że (a może – właśnie dlatego, że) obserwujemy ich niejako z góry, jak postaci z antycznej tragedii, które muszą zmierzyć się z czymś, co niepomiernie potężniejsze jest od nich, choć kryje się w nich samych. Wskazuje na to sposób inscenizacji – nie widzimy żadnej sceny oczyma bohaterów i nie możemy do końca wejść do wnętrz ich głów, ale nieraz ich odczucia i stan emocjonalny są ukazane bardzo dosadnie. Możemy więc dzielić ich emocje, widząc jednak ogólny obraz drogi, w którą zmierzają, która przez większość fabuły rysuje się w chyba nie najjaśniejszych barwach.

Carla Rodrigo, towarzyszka Maxa z samolotu, to wzorcowa postać drugoplanowa – jest wiarygodna i pełna, choć jej ważną funkcją ze scenariuszowego punktu widzenia, jest uwydatnienie widzom jednego z poważniejszych problemów, przez jakie przechodzi Max. To wcale nie kłóci się z tym, że bardzo istotna jest też jej osobista historia. Tej historii wielkiej mocy nadaje wyborna gra aktorska Rosie Perez. Widać ją już w pierwszej scenie filmu, kiedy nie mamy jeszcze pojęcia o jej roli fabularnej, ale przez świetną ekspresję aktorki trudno ją przeoczyć. Na przykładzie Carli i tragedii jaka ją spotkała, Weir bierze pod lupę poczucie winy i to, co czyni ono z człowiekiem. Początkowo jego wpływ zdaje się jednoznacznie zgubny dla kobiety – izoluje ją od całego świata i pcha w skrajną dewocję. O ile w przypadku Maxa, katastrofa wydaje się mieć specyficznie pozytywny wpływ – pomagając mu przełamywać tytułowy lęk – o tyle Carlę jednoznacznie ciągnie na dno. Dopiero na końcu, gdy już udaje jej się pokonać traumę i pogodzić ze śmiercią dziecka, wychodzi na jaw możliwy pozytywny wpływ jej uduchowienia. Odchodzi od małostkowego męża, który wyraźnie był od niej bardzo odległy uczuciowo i nie rokował żadnych perspektyw na związek. Można brać za pewnik, że podjęła właściwą decyzję, gdyż postacie trzeciego planu są już nakreślone grubszą kreską i łatwe do określenia. Nie sposób jednak mieć o to pretensje do twórców, gdyż pozwala to skupić więcej uwagi na głównej problematyce poruszanej w filmie.

Wątek Carli ściśle się z nią wiąże, ze względu na związek jej losów z losami Maxa. Lecz nie tylko. Przeżycia tej postaci są przecież jeszcze jednym spojrzeniem na przepracowywanie traumy, pokazują inny przypadek, inną reakcję.

Nie zostaje wyjaśnione wprost, dlaczego Max nawiązał tak silną nić porozumienia z Carlą, na jej rzecz oddalając się nawet od własnej żony. Możemy sobie zadawać pytania i snuć przypuszczenia, a w miarę rozwoju fabuły otrzymywać kolejne tropy. Najbardziej banalna odpowiedź – mówiąca, że oboje dzielą los rozbitków – nie jest wystarczająca. Podobieństwo ich odczuć sięga daleko, oboje zaczynają intensywnie rozmyślać o śmierci, choć w zupełnie innych kategoriach. Potem staje się jasne, że Max czuje za Carlę pewną odpowiedzialność, chce jej pomóc, bezinteresownie robi wiele rzeczy z myślą o niej. Dlaczego? Przybliżyć do odpowiedzi na to pytanie może obserwacja, że swoją potrzebę niesienie pomocy kieruje nie tylko wobec Carli. Wziął też udział w ratowaniu innych ofiar rozbicia samolotu, zasygnalizowane jest też, że z małym dzieckiem, Byronem, nawiązał na pewien czas silniejszą więź niż z synem (możliwe jest przyjęcie teorii, że to właśnie wylewne reakcje Byrona wyzwoliły u głównego bohatera potrzebę pomocy, ale ja będę szukał jej źródeł gdzie indziej). Uznano go nawet za bohatera, choć nagabujące go w tej sprawie media z pewnością nie sprawiły mu radości. Bo Maxem na pewno nie kierowała, nawet ukrywana przed sobą samym, potrzeba sławy czy chęć odniesienia korzyści materialnych.

Chociaż pobudki altruizmu Maxa nie są godne potępienia, jego przemiana nie jest przedstawiana w jasnych barwach. Padają nawet wprost słowa, że popełnia błąd, tak mało myśląc o sobie.

Bo może bohater, pomagając innym, chciał tak naprawdę pomóc samemu sobie? Gdy ktokolwiek – nawet Carla – chce bezpośrednio udzielić mu pomocy, wycofuje się, odgradza. Może nieświadomie przenosi swój strach, swoją traumę na innych?

Oczywiste jest, że Max nie przepracował swoich przeżyć do końca, przyparty do muru zaczyna toczyć z nimi walkę. Widzimy, w kilku znakomitych scenach, jak próbuje przełamać swój strach, zwalczyć demony, na przykład tańcząc na krawędzi dachu budynku. Podejmuje się tych działań wtedy, gdy ktoś próbuje go bezpośrednio skonfrontować z tragedią. Odchodzi od wiary w Boga, stara się wmówić sobie, że już przeżył swoją śmierć. Ale szamocze się jedynie, nie mogąc się wyzwolić z szoku, uszczerbku na duszy. Chce się poczuć niezniszczalnym, idzie w zupełnie przeciwną stronę niż powinien.

Sposób, w jaki Max próbuje radzić sobie z lękami, może wskazywać alternatywną drogę do zrozumienia finału, kluczowego dla zrozumienia idei „Bez lęku”. Możliwym jest, że Max, początkowo czuł jedynie otępienie katastrofą, a walcząc z lękami, niebezpiecznie zbliżał się do granicy swojej wytrzymałości psychicznej. Ostatecznie, konfrontując się raz jeszcze z przeżytą katastrofą i sięgając po zakazany owoc (truskawkę), stanął na samej krawędzi. Możliwe także, że bohatera przerosła świadomość, iż nie musi już nikomu pomagać, a ktoś powinien wreszcie pomóc jemu. Że ktoś się o niego troszczy, martwi, nawet boi. Tłumaczyłoby to, dlaczego truskawki zupełnie nie wywołały alergicznej reakcji u Kleina, gdy jadł je na początku filmu, a odezwały się w końcowej scenie. To trafny symbol, dobrze dopełniający scenę następującą potem, wręcz kipiącą od metaforyki i symboliki.

Która z tych dwóch opcji jest trafna? Ile jeszcze jest innych możliwych wytłumaczeń? Każdy musi zdecydować sam, wybrać własne i odnaleźć to przesłanie filmu, którego najbardziej do niego trafia. Dzieło Weira z pewnością zapewnia obfitość takich możliwości.

Ale nie tylko warstwa czysto merytoryczna stanowi o ogromnej sile tego filmu. Końcowa sekwencja, najpełniej pokazująca rozbicie samolotu, oraz scena ekstremalnej terapii, jakiej Max próbuje udzielić Carli – rozbijając się samochodem o mur – zawierają trudną do zdefiniowania magię, właściwą dla Petera Weira. Środki wyrazu audiowizualnego dobrane są tak, by z momentów tych emanowało coś więcej, niż wprost widoczne jest na ekranie. Specyficzne kadrowanie i oświetlenie nadaje w zasadzie zwyczajnym, choć ekstremalnym, wydarzeniom wymiar tajemniczego procesu, odbywającego się gdzieś w zaświatach. Wrażenie to potęguje niestandardowo dobrana muzyka, wzmagająca też bardzo pożądaną dramaturgię. W chronologicznie drugiej ze scen istotna jest też cisza – fakt, że wyraźniej słyszymy myśli Maxa, niż dźwięki uszkodzeń kabiny. Zaglądamy do jego duszy. I obserwujemy dokonywanie przez niego wyboru.

To znakomity film, wyczerpująco przedstawiający podjętą problematykę, ale robiący to w sposób bardzo przystępny, sprawiający pewną satysfakcję, ale nie taką, którą znamy z kina rozrywkowego. To również fantastyczna opowieść obyczajowa, poruszająca zagadnienia rodzinne (długo można by rozpatrywać sytuację Laury Klein, małżonki) społeczno-ekonomiczne, do pewnego stopnia również religijne. Weir ma do powiedzenia wiele i można wybrać, co chce się usłyszeć w jego dziele.

Ja, na koniec spróbuję wyróżnić jedną z myśli Mistrza. Czy historia Maxa pokazuje, że człowiek szczęśliwy może być tylko wtedy, gdy akceptuje swoje niedoskonałości, lęki? Gdy nie próbuje w żaden sposób uciekać od czyhających na niego zagrożeń, ale akceptuje je i ból, jaki mogą mu sprawić, doceniając też bliskich mogących być mu pocieszeniem? Chęć bycia niepokonanym, to chęć bycia kamieniem – trwałym, ale martwym i nieruchomym. Nie ma wielu filmów, które lepiej obrazowałyby tę myśl.

ocenił(a) film na 10
bober

Bardzo ładnie napisane. Normalnie zapachniało czasami, gdy fora naprawdę służyły opowiadaniu o swoich kinowych przeżyciach.
Pozdrawiam!

ocenił(a) film na 8
Grifter

Dziękuję i również pozdrawiam.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones