Raczej konwencjonalne filmidło o śmiertelnie chorym fotografie. Ta konwencja jest w tym przypadku kojąco - nie zasmucająca. Życie życie, miłość, która przychodzi w nieodpowiednim momencie, przyjaciele, którzy płaczą podczas robienia wspólnej fotografii, sporządzanie dla ojca instrukcji, jak obsługiwać magnetowid plus parę innych tego typu obrazów, oraz garść refleksji o tym, że wszystko przemija. Całość próbuje być subtelna, różnie to jednak wychodzi...
Generalnie to nie mam nic przeciwko filmom, w których wszyscy są sympatyczni i dobrzy, muzyka jest po to aby wzruszać, a zdjęcia aby się podobać. Gdybym miał to bym nie oglądał. Ale chyba nie o wszystkim można w ten sposób opowiadać. Temat umierania wymaga jednak innego, mniej 'przyjemnego' podejścia.
Całość oczywiście trochę porusza, w sumie trudno żeby było inaczej, ale to jeszcze nie znaczy, że to dobry film.
Natomiast zdecydowanie polecam, zdaje się że trzeci z kolei film twórcy 'Christmas in August' - cudowne 'April Snow', ten pan się z czasem wyrobił.