PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=794705}

Czwarta władza

The Post
6,6 50 464
oceny
6,6 10 1 50464
6,6 38
ocen krytyków
Czwarta władza
powrót do forum filmu Czwarta władza

Gdy za reżyserkę bierze się sam Steven Spielberg a z plakatów „krzyczą” do nas nazwiska Meryl Streep i Toma Hanksa, musisz wiedzieć, że coś się będzie działo. Albo że nie zdarzy się nic. „Czwarta władza”, w mojej skromnej ocenie, nie spełnia oczekiwań, które, jak widać choćby po niniejszym forum, przedpremierowo wzbudzała u niejednego kinomana. Ja zasiadłem do niego „z marszu”, ale nawet to nie pozwoliło mi przychylić się do zdania sporej, skądinąd, grupy jego entuzjastów. Jest to bowiem film (uwaga, spoiler recenzji!) po prostu słaby.

Od razu uprzedzę, że jestem gorącym zwolennikiem produkcji opartych na autentycznych wydarzeniach, szczególnie takich, które rozgrywają się hen za wielką wodą, i o których zwykli śmiertelnicy ze starego kontynentu mają najczęściej dość mgliste pojęcie. Niewątpliwym minusem tego typu filmów jest puenta, która – jeśli rzeczywiście ma być zgodna z tym, co się wydarzyło naprawdę – nie może nas absolutnie niczym zaskoczyć. A więc zanim jeszcze blok reklamowy dobiegnie końca, zanim wszyscy widzowie wygodnie zasiądą w swych fotelach, my już wiemy, co nas czeka za te niespełna dwie godziny. Mimo to tłumnie stawiamy się w kolejkach do kas, by przeżyć historię na nowo. Najczęściej jednak chcemy czegoś więcej; szukamy w tym wszystkim głębszego wymiaru, wątków pobocznych, otoczki dla tego całego związku przyczynowo-skutkowego, by lepiej zrozumieć o co tak naprawdę toczyła się ta cała rywalizacja. Spodziewamy się nawet jakiegoś zagubionego, romantycznego bohatera, który ukoi nasze serca, krwawiące na widok dramaturgii przedstawianych wydarzeń. A może tylko i aż spojrzenia na znane nam fakty od zupełnie innej strony.

„Czwarta władza” na tej, może nawet i najważniejszej, płaszczyźnie zawodzi nas na całej linii (chciałoby się rzec – frontu). Zaczyna się sceną wojny w Wietnamie, następnie przenosimy się na pokład rządowego samolotu, z którego po wylądowaniu wyłaniają się kolejne sylwetki ważnych i bardzo ważnych osobistości, zapewniających zebranych dziennikarzy, że działania wojenne są „under control”. Daniel Ellsberg, który tragedię swoich rodaków widział z bliska, bez słowa mija rozemocjonowany tłum. To on powróci za chwilę jako człowiek, który wszedł w posiadanie tajnych akt dotyczących tego konfliktu, z których po czasie postanowi zrobić odpowiedni użytek.

Od tego momentu film zaczyna się robić bardzo hermetyczny i niestety mocno statyczny. Zdecydowana większość scen kręcona jest w redakcyjnych wnętrzach; przewijają się w nich dziesiątki osób, na których bardzo trudno skupić swoją uwagę. Można odnieść wrażenie, że każda z tych osób może równie dobrze coś znaczyć, lub też dokładnie przeciwnie – być co najwyżej małym trybikiem w dziennikarskiej machinie. Z czasem główne postaci zyskują na wyrazistości, zaczynamy dostrzegać kto jest kim, ale niestety trwa to na tyle długo, że gdy zerkniemy na upływający czas, to mamy za sobą około trzecią część filmu. Filmu, w którym nie zdążyło się jeszcze nic wydarzyć.

Niby chodzi w tym wszystkim o wielką atmosferę rywalizacji między „The Washington Post” i „New York Times”. Kto wie, może rzeczywiście tak ona wyglądała, tylko my spoglądamy na wszystko przez pryzmat szalonego tempa trzeciego tysiąclecia? Dziś pewnie trudno będzie nam to zweryfikować, ale gdzieś w podświadomości czekamy na tę bombę, która jednak jak na złość wcale nie chce eksplodować. Dopiero gdy na biurku szeregowego żurnalisty ląduje tajemniczy pakunek z kopiami raportów od Ellsberga, w serca widzów wlewa się w końcu odrobina nadziei na mocne, choć zgoła przewidywalne zakończenie. Nerwowe ruchy, walka z czasem, raz „tak” wygrywa z „nie”, raz „nie” wygrywa z „tak”. Publikować czy nie publikować? Czy Kay Graham, właścicielka stołecznej gazety, straci na tym wszystkim, czy nie? Czy rządowi prawnicy się do niej dobiorą? Klamka zapada – Kay suwerennie podejmuje decyzję, że raport zostanie ujawniony. W sprawę oczywiście angażuje się rząd, który nie może tego puścić płazem. Wszyscy wyczekują werdyktu sądu; głosami 6:3 zwycięża demokracja i wolność słowa, o którą Founding Fathers tak zacielke walczyli. Możemy odetchnąć z ulgą, historia nie została zdeformowana, prasa jest dla rządzonych a nie rządzących. The end.

Największą bolączką „Czwartej władzy” zdaje się być tak ogromna powierzchowność w przedstawieniu tego problemu. Same te wydarzenia, tak wojna, jak i odtajnione z niej raporty, były oczywiście ważne z punktu widzenia polityki Ameryki i jej mieszkańców, ale poza samą fabułą o nich traktującą, my, jako widzowie, nie otrzymujemy ani jednego powodu, dla którego te akta miałyby ujrzeć światło dzienne. Że niby dziennikarstwo ma służyć ludziom i trzeba ich ostrzec? Owszem, ale gdzie oni są w tym filmie? Ciągle jest mowa o „naszych chłopcach”, posyłanych z premedytacją na śmierć. Dlaczego nie buduje się napięcia w oparciu o łzy ich rodzin? Dlaczego kwestia owych raportów sprowadzona jest tylko do rywalizacji między poszczególnymi tytułami prasowymi? Czy może chodzi o to, że na zewnątrz wszyscy działają dla społeczeństwa, a gąszczu redakcyjnych biurek i gabinetów chodzi tylko o odpowiednie rozegranie partykularnych interesów? Jeśli tak, to po co sięgać do tak odległych historii, skoro tysiące podobnych dzieją się obecnie na naszych oczach?

To jest niestety produkcja dla amerykanów, więc trzeba ją koniecznie przepuścić przez sito ichniej megalomanii, by dostrzec choćby zalążek czegoś uniwersalnego, jakiejś parabolicznej myśli, która skłoni nas do głębszej refleksji i pozostawi w naszych umysłach ślad na dłużej. Problem polega na tym, że tego tutaj nie uświadczymy; film trwa, kończy się, ale w głowach nam na dłużej nie ma niestety prawa pozostać. Chyba że chcielibyśmy go odnieść do osoby obecnego prezydenta USA i skierowanej doń przestrogi, że lud zawsze zwycięży, bo o to walczyli nasi dziadowie i pradziadowie. Tylko czy naprawdę nie można było tego zrobić znacznie lepiej? Choć jeśli faktycznie mielibyśmy wyjść z takiego założenia, to czy istnieje jakakolwiek konieczność wysyłania sygnału ostrzegawczego w stronę Trumpa? Nie chcę uprawiać tutaj żadnej podwórkowej polityki, ale on akurat zdaje się to rozumieć znacznie bardziej aniżeli ci, którzy tak ochoczo go za to krytykują.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones