Film jest bardzo subiektywnym obrazem tego, co napisał Czesław Miłosz. Ja książkę odebrałam zupełnie inaczej, z innym klimatem. Inne było moje spojrzenie na wydarzenia i postacie. Ale to zupełnie normalne. Każdy ma swój subiektywny obraz przeczytanej książki, rzadko zgodny z wizją twórców filmu. Film miał niewątpliwie mnóstwo zalet i pozytywów, jak np. przepięknie pokazane krajobrazy, świetna gra aktorów, ogromna dbałość o szczegóły związane z kostiumami, scenografią. Jednak klimat filmu, który nadaje dość mroczna, psychodeliczna wręcz muzyka; poprowadzenie wątków, są tak dalekie od moich (subiektywnych) wrażeń podczas czytania książki, że zaniżyłam ocenę filmu.
Nie wydaje mi się, żeby zarówno Miłoszowi jak i Konwickiemu zależało na jakimkolwiek przekazie do odbiorcy. Miłosz po prostu dał upust swojej ekspresji pisząc, Konwicki - kręcąc. To są bardzo osobiste projekcje.
Zgadzam się z Tobą. Zarówno Miłosz jak i Konwicki byli artystami tego kalibru, że bardzo wątpliwe, że tworzyli z myślą o odbiorcy. Jednak każde dzieło, bez względu na kaliber, ma odbiorców. To co napisałam, napisałam jako odbiorca, czyli ktoś , kto w subiektywny sposób odebrał dzieło. Dla mnie przekaz Miłosza był zupełnie inny niż przekaz Konwickiego i o tym napisałam. Chociaz jestem przeciwniczką porównywania filmu do ksiażki. Są to dwa zupełnie inne gatunki sztuki. Jednak jak napisałam na początku, nie potrafię ocenić TEGO filmu w oderwaniu od książki...
Więcej w tym scenariuszu Konwickiego niż Miłosza. To jest Jego interpretacja "Doliny Issy", z której wyciągnął właściwie wszystko, co mroczne (począwszy od świetnego dialogu otwierającego film): temat duchów (który jest charakterystyczny dla niemal wszystkich jego filmów), śmierci (charakterystyczny dla niemal wszystkich jego książek). Co ciekawe nawet wiersze Miłosza nie były w stanie przechylić szali na stronę Czesława, to wręcz niebywałe. Całość jest bardzo Konwicka - teatralna, niepokojąca (muzyka!), w pewien sposób ceremonialna. Książka ma zupełnie inny klimat.
Długo zastanawiałam się w ogóle jak z takiego materiału można zrobić film - książkę czytałam dawno temu, spodziewałam się raczej nudnego sielankowego obrazu na sentymentalnej nucie. No i wyszło, że z powodzeniem można - ale traktując powieść jako punkt wyjścia do własnej interpretacji, wcale nie gorszej. Konwicki po raz kolejny udowodnił, że potrafi pracować z "mistrzami" - jak nie aktorami, to pisarzami. Wg mnie film przydał książce wartości, a na pewno nadał innego kolorytu. Myślę też, że Miłosz był z tej 'ekranizacji' zadowolony.