Zawsze pamiętałem Clinta jako Brudnego Harry'ego lub rewolwerowca z westernów (głównie "Dobry, zły i brzydki") - bo jakby nie patrzeć to jego najbardziej charakterystyczne i najbardziej pamiętne role. A "Honkytonk Man"? Rewelacja! Zupełnie inny Eastwood - piosenkarz country, alkoholik podróżujący do Nashville wraz ze swym siostrzeńcem. Bez właściwego Clintowi sarkazmu, ironii, wkurwienia na wszystko i wszystkich, bez charakterystycznego grymasu i miażdżących one-linerów. Spokojny, trochę zmęczony życiem facet. Dramat, jednak bez popadania w melancholię, bez zbędnej ckliwości. Prosta i bardzo ludzka historia. Zwykły człowiek, niezwykły film. Zdecydowanie obowiązkowa pozycja dla fanów Clinta Eastwooda - 9/10.