To mógł być niezły horror. Napięcie wzrastało powoli, budowane stopniowo, tajemnicę czuć było w najmniejszych szczegółach. Ot, historia wydaje się prosta - niegroźny wypadek sprawia, że zakochani w sobie i ambitni państwo Walsh skazani zostają na łaskę i niełaskę swoich wybawców. Ci jeżdżą rolls-roycem, mają chyba pół kilometrowy basen i własny helikopter. Strzegą zaś wielu tajemnic. Czy Katherine Ross rozwiąże sprawę dziwacznej posiadłości Mountolive?
Wspomniane napięcie stopniowo się rozładowuje - pojawiają sié morderstwa, ale nie wywołują właściwie żadnych emocji. Przemocy tu nie uświadczymy prawie w ogóle (niestety, to nie Włochy), a akcja pomimo że ma parę ciekawszych fragmentów (próby ucieczki naszych bohaterów z ich złotej klatki) to właściwie stoi w miejscu. Kulminacją ma być dziwaczna "ceremonia", która mnie przywiodła na myśl... kultową Suspirię. Coś w tym jest, historia na pewno miała potencjał. Obsada także - Elaine z "Absolwenta" nie można nic zarzucić, podobnie jej partner, Sam Elliot, ukazujący swe zgrabne kształty, prezentuje się i wysławia doskonale. Muzyka, zdjęcia i zakończenie bez zarzutu, zabrakło po prostu ikry. Najlepszy z tego wszystkiego jest... polski plakat filmu z uroczym kociakiem. 6/10.