Alan przyjeżdża do Kopenhagi, gdzie poznaje intrygującą Karin - dziewczyna jest (podobno) śliczna, inteligentna, biegle mówi po angielsku, duńsku i niemiecku, emanując przy okazji wyjątkowym urokiem osobistym. Zakochany po uszy facet, nieustannie namawia ukochaną na ślub. Ta, po długim czasie i latach próśb i obietnic, w końcu ulega i przeprowadza się już z mężem do Anglii. Szybko okazuje się jednak, że pozornie idealna Karyna skrywa mroczny sekret...
Zarzuty mam tu przede wszystkim do długości filmu. Dwie godziny snucia się za dziwaczną pannicą, nagabywanie jej przez głównego bohatera, mniejszych i większych dramatów to zdecydowanie za dużo. W dodatku obiekt jego westchnień to nudna, niezbyt urodziwa moim zdaniem dziewoja z jednym wyrazem twarzy do zaoferowania. Poliglotka - przez pierwsze kilkanaście minut nie mogłem rozgryźć jakim językiem naprawdę mówi i czy w ogóle jest to jakiś ludzki dialekt. Może po prostu znana z fatalnej roli w sequelu "Psychozy" Meg Tilly jest kosmitką? Nie dane mi więc zachwycać się jej dykcją, ruchami czy wdziękami, prezentowanymi tu przez nią w pełnej krasie - na plaży, w lesie, pod wodą czy w altance na tytułowej huśtawce. Na plus jedynie zdjęcia, muzyka i owe sceny "podwodne", na które warto czekać ponad połowę filmu. Zakończenie też całkiem ciekawe, ale naprawdę mogłoby nadejść nieco wcześniej. Daję 4/10.