PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=120887}
5,7 456
ocen
5,7 10 1 456
Fredek uszczęśliwia świat
powrót do forum filmu Fredek uszczęśliwia świat

Stwierdzenie, że jest to film słaby byłoby niesprawiedliwe, ale klimat tego filmu bardzo specyficzny - coś jakby z dekadencji. Ale tak: Rakowiecki gra jakby go zęby bolały, Lubieńska tradycyjnie czyli bez orientacji w jakiej konwencji jest film. Na szczęście Kondrat i Halama ratują sytuacje, później dołącza skutecznie Wesołowski i największe zaskoczenie wreszcie Żeliska wyzbyła się pretensjonalności. A taniec Halamy to zupełnie coś niezwykłego, partia z eksperymentalnego baletu w komedii. To, że główny temat wynalzczy jest przedstawiony bez rozeznania (obraz mimo braku kamery po drugiej stronie ) nie ma znaczenia, najistotniejsze, że trafny jest problem psychologiczny. Teraz są już od lat warunki do rozwoju "Telewizorów" a mimo to całkowity zastój. Mało kto chciałby być podglądany przy rozmowie telefonicznej.
podwołoczyska

otsu92

Rakowiecki był faktycznie słaby, ale Lubieńska była w porządku jako Irma.

otsu92

Dokładnie takie samo mam zdanie na temat filmu, całą obsadę oceniam mniej więcej tak samo, jedynie sam Rakowiecki gra wg. mnie znacznie gorzej niż pozostali, jakoś nie przypadł mi do gustu ten aktor, nie wiem oglądam go po raz pierwszy ciekawa jestem jak wypadł w innych filmach ale tu mi się nie spodobał, grał tak jakoś zbyt naturalnie ale w złym znaczeniu tego słowa, jakby się nie przykładał, jedynie w scenie gdy przychodzi do niego Irma z "narzeczonym" a Fredek na to : "Co za bezczelność!..." wypadł dobrze. Po za tym świetnie grał tu oczywiście Kondrat i Halama oraz Wesołowski a także w epizodzie Fertner którego bardzo cenię. Lubieńska niewielkie miała pole do popisu. Sam film zaś rzeczywiście jakiś dziwny, taki szalony, zakręcony... wszystkie postacie zachowują się non stop jak po kieliszku, są cały czas zbyt rozbawione, jak dzieci.

Trochę głupie to było że nikt nie pomyślał że aby był obraz podczas rozmowy nie wystarczy urządzenie od strony dzwoniącego ale to i tak mniej dziwne niż to gdzie jest to coś dzięki czemu widzimy rozmówcę, biorąc pod uwagę to że widzimy go w odległości kilku metrów to to coś musiało być w gniazdku elektrycznym ale kierunek kabla telefonu rozmówcy temu przeczy, jednak zważywszy na to że w tamtych czasach to była czysta fantazja to należy przymknąć oko choć niestety przez cały seans nie mogłam o tym nie myśleć. Plus zaś za pomysł takiego wynalazku, który obecnie istnieje jako telefon z wideokonferencją.

ocenił(a) film na 3
otsu92

Ja temu filmowi dałem właśnie ocenę "słaby", mimo że bardzo nie lubię oceniać negatywnie, a filmy z archiwum Filmoteki Narodowej dostarczają mi ostatnio naprawdę dużo radości i miłych zaskoczeń. Zaskoczeń, bo dopiero teraz, dzięki prawie cotygodniowym seansom na TVP Historia poznaję polską przedwojenną kinematografię, a z drugiej strony mam 35 lat, więc niektóre z tych filmów widziałem zapewne jako szkrab w dawnym cyklu "W starym kinie" i pamiętam dziecinne wrażenie, że te filmy trzęsą się, szumią i w ogóle są o niczym. Nie przywiązywałem później oczywiście do tego mojego infantylnego przeświadczenia większej wagi, tym niemniej niespodzianką było dla mnie teraźniejsze odkrycie, jak te stare komedie są prawdziwie zabawne, urocze i świetnie zagrane.

"Fredek uszczęśliwia świat" jest jednak wyjątkiem i wzbudził we mnie dokładnie takie odczucia, jakie większość starych filmów wywoływała u dziecka. Ten film istotnie trzęsie się, szumi i jest absolutnie o niczym. Trudno w ogóle przypisać go do jakiegoś filmowego gatunku -- ale bynajmniej nie dlatego, że wykracza on poza ramy konwencji, a przez to, że najwyraźniej jego twórcy nie bardzo wiedzieli, o co tak naprawdę im chodzi. Efekt końcowy określić by wypadało jako musical na wątkach futurystycznych i melodramatycznych.

Film prawie w całości składa się ze scen zbiorowych. Jakość konsekwentnie zastępowana jest ilością. Udział aktorów znakomitych -- jak Fertner i Orwid -- co prawda osładza nieco pod koniec półtorej godziny tej mamałygi, ale poniekąd uwłacza też ich zdolnościom, bo role, jakie wypadło im zagrać, są właściwie epizodyczne i napisane słabo, bardzo schematycznie. Nikt tu jednak "pograć sobie" nie może, bo po prostu grać nie ma czego. Fabuła jest cienka, oparta na pomyśle, owszem, ciekawym, ale zupełnie niedopracowanym i przez to, co by nie mówić, po prostu kompletnie bzdurnym. Jego absurdalność podkreśla tylko postać wynalazcy, zarysowanego jako jakaś zaspana niedojda, burczymucha, gimnazjalny romantyk i popychle swojego przedsiębiorczego kumpla Bomby. O melodramatycznym wątku wynikającym z pomyłki, do jakiej prowadzi pierwsze użycie "telefonowizora" lepiej nie mówić. Ten wątek tam jest, po to, żeby był, no i może jeszcze po to, żeby wynalazca za bardzo nie musiał grać postaci młodego naukowca, a mógł się wcielać zamiast tego we "łzawego Filona" -- to niewątpliwie ułatwiło życie i scenarzyście, i producentom :).

Postać Bomby jest sama w sobie dość irytująca, a aktor ją grający czyni ją wręcz trudną do zniesienia. Podziwiam tych, którym przypadł on w tej roli do gustu. Osobiście, bardzo ucieszyłem się przed projekcją z tego, że wreszcie będę miał okazję zobaczyć Józefa Kondrata w filmie. Teraz czekam na możliwości zobaczenia go w jakimś wcieleniu, które zatrze wspomnienie kompozytora Bomby.

Podsumowując: film jest okropny. Warto go zobaczyć może dla tańca Lody Halamy (który mnie nie zachwycił, ale ja się na tańcu nie znam), bo to sławna postać dwudziestolecia, oraz jako pewną ciekawostkę w kontekście wątku "futurystycznego". Oglądając go trzeba się jednak uzbroić w niezwykłą cierpliwość. Chyba, że ktoś gustuje w:
- fabule bez pomysłu i konsekwencji
- wielkiej porcji scen nie mających żadnego, ale to żadnego wpływu na żaden z wątków głównych
- bardzo chaotycznej narracji
- scenach zbiorowych z tłumami aktorów i statystów coś markujących na planie -- najczęściej: spontaniczną zabawę
- płaczliwych piosenkach miłosnych tamtego okresu -- takich bez elementu humoru, lub z ledwie zaznaczonym
- śpiewie i muzyce o każdej porze dnia i nocy; w reakcji na jakieś wydarzenia, albo i bez powodu
- dwóch słabych melodiach powtarzanych ad nauseam
- schematach, schematach, schematach -- banalności i całkowitej przewidywalności wszystkiego

Nie zdobyłem się na danie temu filmowi "dwójki", ale, uczciwie mówiąc, moim zdaniem nie zasługuje on na lepszą ocenę. Chyba po prostu stwierdziłem, że warto ten film jednak obejrzeć choćby po to, żeby wiedzieć, iż urok wielu innych przedwojennych filmów nie brał się "z niczego" i że nie jest on tylko owocem naszego sentymentalnego stosunku do dawnej twórczości.

sbbbbs

Mi się właśnie Rakowiecki podobał bo jego gra jest wyzbyta z tej całej teatralności,wydawał mi się mało sztuczny,po prostu naturalny.Film również nieco się różni od innych tytułów z tego okresu,jest mniej charakterystyczny

sbbbbs

Moim największym zarzutem wobec tego filmu jest chaotyczność scenariusza. Podczas seansu przypomniał mi się (nie)sławny "Plan nr 9 z kosmosu". ;) Dokładnie ta sama sytuacja - sporo kompletnie niepasujących do siebie wątków, sceny które pojawiły się tam chyba tylko dlatego, że ktoś uparł się na to itp. W efekcie wygląda to tak, że nie tylko wątki poprowadzono niedbale i powierzchowne, to jeszcze niektóre z nich znikają na pół filmu, żeby nagle pojawić się tuż przed finałem.

otsu92

Jeśli chodzi o brak kamery w urządzeniu po drugiej stronie, to moim zdaniem zarzut jest bezpodstawny. To typowy przykład myślenia retrospektywnego. Dzisiaj mamy do dyspozycji wideotelefony, wiemy jak działają i oczekujemy ten samej wiedzy od scenarzysty, który był w zupełnie innej sytuacji. Dla niego wideotelefon był fikcyjnym urządzeniem, które może kiedyś się pojawi, może nie. Nie rozwodził się nad możliwą zasadą działania. Stworzył po prostu "magiczną skrzynkę", która działała wedle reguł przyjętych na potrzeby filmu. Współcześnie dokładnie to samo robią twórcy "lżejszych" filmów SF.

ocenił(a) film na 6
otsu92

Rakowiecki nie mógł się w tym filmie wykazać, dlatego wypadł jak wypadł. Scenariusz jest do bani. Film opowiada historię Fredka wynalazcy, a samego Fredka w tym filmie prawie, że nie ma. A jak jest, to stoi z boku, bo w scenariuszu głowna rola przypadła jego kumplowi, którego grał Kondrat. Kto pisze takie scenariusze?

otsu92

"Mało kto chciałby być podglądany przy rozmowie telefonicznej" - A jednak ;)

ocenił(a) film na 5
Bzium_3

Świat się zmienia. 14 lat temu mało kto by chciał a dzisiaj (2023r) to dość popularne.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones