Oglądając ten film miałem wrażenie, że jest (niezamierzoną) parodią świetnych produkcji mafijno-gangsterskich typu "Prawo Bronksu" czy "Chłopcy z ferajny". Już sam początek (czyli narracja) wywołał uśmieszek politowania na mojej twarzy. Gdzieś w okolicach 60-70 minuty zaczyna się robić nieco ciekawiej (napięcie!), ale końcówka (śmierć Leona, pogrzeb) to znowu niezamierzony efekt komiczny. Poza tym niby to Brooklyn, lata 50-te, a zero klimatu, zero atmosfery tego okresu.
Na coś takiego nawet Stephen Dorff nie pomoże.
Na 90 minut jakieś 15-25 jest całkiem niezłe.
Trochę mało.