PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=486005}

Jestem miłością

Io sono l'amore
6,8 15 193
oceny
6,8 10 1 15193
6,3 17
ocen krytyków
Jestem miłością
powrót do forum filmu Jestem miłością

przyznac trzeba, ze intrygujacy tytul i obecnosc tildy swinton mogly sugerowac ze film ma ambicje i moze byc niezly. jednak to, co dane jest nam ogladac przez dwie godziny seansu przeszlo moje najsmielsze oczekiwania. nie wiem czy film jest arcydzielem (trudno to jednoznacznie stwierdzic), ale przyznac trzeba ze mocno o te kategorie sie ociera i bezwzglednie jest wart uwagi, mimo zarzucanej mu przez niektorych swoistej "wtornosci".
owszem, dla nieprzygotowanego widza poczatek moze wydac sie co nieco nudny, jednak bez wprowadzenia w historie rodziny recchich, pozniejsze wydarzenia nie mialyby takiej sily razenia. a tak, obraz z minuty na minute nabiera rozpedu, a w pewnym momencie z obyczajowej niemal opowiastki (kroniki zycia arystokratycznego?), zmienia sie w szekspirowska tragedie. piekny jest to hold dla viscontiego, ktory jest tu odczuwalny niemal w kazdym calu tasmy filmowej.
oczywiscie film jest o milosci, jej sile, sensie, roli jaka odgrywa w zyciu, ale wraz z tym motywem przewodnim dostrzec w 'jestem miloscia' nalezy niebanalne przypowiesci o kruchosci zycia czy determinizmie zyciowym.
do mnie osobiscie najbardziej trafila, nazwijmy to, "organoleptycznosc" dziela. zarowno sceny z potrawami, jak i milosc sa w piekny, emocjonalny sposob sfotografowane - wszystko jest blisko, ma swoja fakture, kolor i temperature. krewetki chcialoby sie sprobowac, a swinton polizac ;) zreszta scena z damska kolacja w restauracji to cudeńko. kolejny aspekt: sceny bez dzwieku - swietny zabieg dramatyczny potegujacy hipnotyczna atmosfere koncowych wydarzen. no i wreszcie ten wymiar filmu, w ktorym czytamy, ze pieniadze, eleganckie ciuchy, prestiz - ogolnie caly ten glamour, blichtr i lukier - szczescia i spelnienia nie daja i, mimo iz wczesniej uczucie emmy i tancrediego moglo wygladac inaczej (w zasadzie niewiele wiemy jak wyglada to teraz, a jedynie "przy okazji" dowiadujemy sie jak sie zaczelo), owe atrybuty dostatniego zycia wyplawiaja to, co w milosci najcenniejsze i wyjatkowe. mysle ze decyzja emmy jest glosem "za" na rzecz tezy uznajacej milosc za wartosc tak potezna, iz ucieczka przed nia jest bezcelowa, bowiem doprowadzic moze jednostke tylko to szybszej lub wolniejszej autodestrukcji. czlowiek nie powinien zatem z nia igrac. tak to widzialem, tak to widze.

katrol

W dużej mierze się zgadzam z taką opinią na temat filmu. Choć w moim przypadku to odwołanie do Viscontiego mnie trochę zirytowało, ale tylko trochę. Na szczęście to minęło i reszta filmu już nie odwracała mojej uwagi za pomocą takich "odwołań do mistrzów" od samego sedna filmu. Wydaje mi się, że w "Io sono l'amore" udało się w dość przekonujący sposób uchwycić zwyczajne życie tych uprzywilejowanych ludzi tzn. jego zwykłość dla nich samych, ich osadzenie w nim. Dla mnie to film o tożsamości. Nie tylko głównej bohaterki. Wszyscy wokół mają poniekąd taki problem, jej córka, jej syn, jej kochanek. Struktura, w której żyją jest sztywna i jasno wyznacza role i tym samym tożsamość bohaterów, nawet służby. Miłość jest tym, co może nas określać, dla niej przyjmujemy pewną tożsamość, lub jest tym, co może nas wyzwalać do bycia tym, kim jesteśmy "sami w sobie" czyli "naprawdę". Tak rozumiem tytuł...
Film jest świetnie zagrany i sfilmowany. Można się nim delektować i wracać do niego kilka razy. Czegoś jednakże mi zabrakło, by uznać go za arcydzieło. Może tego, że nie wyszłam z kina całkowicie poruszona i ogłuszona, jak zdarzyło się przy innych filmach wybitnych...

ocenił(a) film na 9
nomada

wiesz co, to jest bardzo trafna uwaga, w pierwszej chwili nie przyszla mi do glowy taka interpretacja tytulu (wskazujaca na tozsamosc) - skupilem sie na nieco innych aspektach filmu, ale po przeczytaniu Twojej wypowiedzi wydaje mi sie ona bardzo oczywista. zatem milosc jest tak znaczacym uczuciem w zyciu czlowieka, ze nie tylko definiuje, ale takze jest w stanie zREdefiniowac jego jestestwo, burzac w pewnym sensie caly, nawet znakomicie wykrastalizowany swiat - przyznac trzeba, ze pociagajaca to perspektywa, z drugiej jednak strony moze napawac lękiem, szczegolnie jesli sie ceni stabilnosc...
nie kazde piekno musi zachwycac, a my nie jestesmy tak skonstruowani, zeby byc na nie zawsze przygotowani, ale mysle ze ten film zasluguje na to, by dac mu kiedys jeszcze szanse... ja musze powiedziec, ze Twoja opinia jeszcze podniosla ocene tegoz obrazu w moich oczach :)

katrol

Cieszę się, że moja opinia Cię zainteresowała... Mnie by przekonała wizja zmiany tożsamości pod wpływem miłości, gdyby nie dotyczyła jedynie miłości do/od innych, ale także miłości własnej, tego w filmie jednak nie ma. Nie wiem, czy istotne jest, że stabilność się traci, gdy zyskuje się lub odzyskuje się siebie. Tak widzę postać graną przez Tildę Swinton:
(uwaga możliwe SPOILERY)
ona odzyskała siebie, choć może kiedyś było tak też w miłości do męża (ale pozbawienie imienia świadczy o czymś innym) i z pewnością znajdowała siebie w miłości do dzieci, ale samą siebie dla siebie odzyskała w kochanku-kucharzu. Dlatego myślę, że najbardziej zdradzony poczuł się jej syn - on jedyny miał trochę dostępu do jej bycia "samej dla siebie". Poczuł się zdradzony tym, że przy kimś innym była dużo bardziej sobą... Tak to się teraz dla mnie rysuje.
Tak sobie pomyślałam, że w sumie to ogłuszona wychodziłam również po filmach, które w ogóle nie wydają mi się wybitne, tylko albo 'szokujące' albo obliczone na 'zmanipulowanie widza' (przychodzi mi do głowy od razu "Przełamując fale"...) Właściwie to "Jestem miłością" jest świetnym filmem, na pewno pięknym, poruszającym, tylko czegoś mi brakowało do arcydzieła. Może oglądnę jeszcze raz :-)

ocenił(a) film na 9
nomada

ale czy zmiana tosamosci pod wplywem milosci wlasnej jest w ogole mozliwa? bo mamy przeciez dwa warianty takich konotacji: milosc do siebie wywolujaca zmiane wlasnej tozsamosci (co jest chyba sprzeczne, bo jesli sie kocha, to sie nie zmienia) oraz zmiana tozsamosci wywolujaca milosc do siebie (co juz jest poza kregiem naszego zaintersowania). dla mnie jednak uczucia takie jak milosc nabieraja mocy dopiero gdy staja sie relacja miedzy jednostkami, miedzy "mna" a "innym", a nie wowczas gdy rodza sie w jakiejs (byc moze egotycznej) prozni. tego absolutnie bym w filmie nie zmienial, ale moze nie do konca zrozumialem co mialas na mysli z owa miloscia wlasna.
w kazdym badz razie bardzo podobnie zrozumialem rozwoj filmowych wydarzen, zatem podpisalbym sie pod Twoim rysunkiem ;)

katrol

Jedynie to miałam na myśli, że miłość własna to, w przeciwieństwie do egoizmu, kochanie siebie całego z wadami i zaletami oraz zmianami, które dokonują się w czasie. Chęć rozwoju jest moim zdaniem częścią dobrze pojętej miłości własnej tak, jak i akceptacja zmian, własnej historii i niemożności jej poprawienia. Egoizm łączy się z przekonaniem o własnej doskonałości i wyklucza zmianę - to się w filmie pojawia, gdy okazuje się, że Eduardo przegrywa wyścig: Recchi jakoś w to nie wierzą, przecież oni nigdy nie przegrywają, bo są najlepsi... W każdym razie miłość własna kojarzy mi się jak najbardziej z rozwojem i byciem wśród ludzi i w filmach pojawia się ten motyw często - chociażby wyzwolenia i emancypacji danej postaci właśnie nie pod wpływem miłości kogoś innego, lecz pod wpływem chęci oderwania się od kogoś lub wewnętrznej zmiany. W 'Jestem miłością' tylko kucharz wydaje mi się być jednoznacznie osobą pełną własnej miłości, choć bardzo skromną przecież...
Ale się rozpisałam, chyba ten film musi być wybitny, jeśli takie dyskusje powoduje... pozdrawiam

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones