Hmmm, od dawien dawna uważam, że komedie romantyczne sią jedną z dziesięciu najgorszych
rzeczy jakie przytrafiły się ludzkości. Stawiam je zaraz obok faszyzmu i weganizmu. A tu najszło
mnie na to. Nie przeczę, że obejrzałem ze względu na Emmę Stone i Ryana Goslinga, jak dla
mnie genialny duet i najciekawsi aktorzy młodego pokolenia. I w sumie chciałbym się do czegoś
przyczepić, ale że nie mam to uważam, że to po prostu wyjątek stanowiący regułę.
Warto zobaczyć chociażby dla sceny w ogrodzie :D
Dla mnie to nie jest żadna romantyczna komedia. Raczej smutna historia z pokrzepiającym zakończeniem. Dlatego film był całkiem niezły.