Złośliwi mogą zarzucić mu, że pełno w nim schematów. To prawda, ale są one wykorzystywane w ciekawy sposób. Technicznie i artystycznie do wielu rzeczy jednak przyczepić się nie można. Sheenowie grają znakomicie, ciekawe role mają też Marc Dacascos, Paul Gleeson, Joe Lando i Courtney Gains, a i reszcie obsady nie można niczego zarzucić. Nie ma niepotrzebnych i głupich komediowych wtrętów. Nie przeszkadza nawet to, że niektóre elementy fabuły w ramach poszczególnych scen da się przewidzieć (jak użycie dyktafonu w przedostatniej scenie). Największą wadą było jednak niedopatrzenie w końcówce - postać Martina Sheena obrywa trzy kulki w plecy i pada na ziemię, a potem przy pomocy dwóch osób wstaje i idzie niemal o własnych nogach. Co dziwniejsze - w przedostatniej scenie nie widzimy go, tak jak powinniśmy, nałóżku szpitalnym lecz na nogach i z ręką w gipsie. Mimo wszystko w pełni zasłużone 8/10.