sprawie? końcówka daje do zrozumienia, że Colette ma w sobie dużo zła i z powodów osobistych zleca zamordowanie zarówno swojego szefa jak i tego agenta granego przez Clive'a Owena. Trudno jednak potępić jej postępowanie, gdyż agent Mac obiecał spokój jej i jej rodzinie, tak jak inni agenci obiecywali ochronę dzieci jej matce, a tymczasem zupełnie zniszczył jej życie, postawił siebie w roli decydującego o tym kto umrze. Dlatego miałem poczucie, że zasłużył sobie na taki los, a jednak odrazę czułem zarówno do Collette, członków IRA jak i do brytyjskich agentów i do siebie za dziwną postawę moralną. Film w tym sensie mocno mną potrząsnął i to dobrze

Proponuję obejrzeć film jeszcze raz, być może wtedy zmieni się Twoje nastawienie do Colette, Maca i... siebie;) Colette nie zleciła zabójstwa szefa, jedynie prowadziła infiltrację. W okresie przedstawionym w filmie, była już odmieniona, nie miała siły zabijać... sabotowała nawet własną akcję (w metrze nie uruchomiła bomby). Oczywiście można by tu wyciągnąć wniosek, że nie zrobiła tego tylko dlatego, że chyba podejrzewała, iż jest śledzona. Ale czy w tym filmie była zimną morderczynią? Nie sądzę. Agent Mac dokonywał wyborów co do tego kto ma umrzeć, ale nie był osobą bez sumienia. Nie chciał nikogo zabijać, ale musiał dokonywać wyborów, bo takie przed nim stawały. Według mnie był umoralnioną osobą, w przeciwieństwie do reszty agentów, którzy mieli gdzieś czyjeś życie. Nie wiem, czy zasłużył na swój los. Raczej nie.

Zasnąłem po 4 minutach. Jutro drugie podejście,