Żałuję, że muszę to pisać, ale niestety, myślałam, że "Seria nieforunnych zdarzeń" zasługuje na bardziej ambitny film. Tymczasem skompensowanie trzech części w tak krótkim filmie tylko wyszło na złe. Jestem wierną fanką książek, czytałam wszystkie części. Po trailerze wiedziałam, że film nie będzie rewelacyjny, ale że chociaż będzie wierny książce. Ale co tam! Bierzemy postaci, zmienimy je trochę. Z Wioletki się zrobi jakąś głupią lalunię, która nie wie co robi, Klausowi zabierze się okulary, które są jego znakiem rozpoznawczym a Słoneczko będzie biegało, chociaż tego uczy się dopiero w ósmej części. Nie ma to jak przenieść wątek z teatrem na sam koniec i wstawić nowy, o zabójczym pociągu i przestawianiu zwodnicy sprężyną i głową Najmniejszego Elfa. Jezu... Myślałam, że zwariuję, gdy fragment o Wujciu Monty'm został skrócony do dwóch dni! Przecież równie dobrze na każdą część serii mógł zostać stworzony oddzielny film. A ten wyglądał jak trzy książki streszczone przez niekompetentnego czytelnika... I jeszcze ten dubbing... Po co dubbing, skoro film jest przedstawiany w gazecie jako "od lat 15"? Chyba każdy piętnastolatek w naszym kraju umie czytać?