Właśnie obejrzałam seans.. Wcześniej nie oglądałam żadnej z adaptacji i ogólna historia nie była mi znana, ale trochę myśli mi się nazbierało.
Pierwszym szokiem była wyskakująca z powozu i rzucająca się w ramiona przyjaciela Amy, na oczach mnóstwa przechodniów w XIXw. I generalnie w filmie bawią się forma w ten sposób, przybliżając nam niejako „ludzkosc” czasów fraków i gorsetów.
Masa retrospekcji, film poszatkowany do granic niejasności, choć dla mnie na granicy irytacji, mieszczący się jeszcze „na plus”
Scena „pod parasolem” jest wg mnie kreacją literacką Jo, bo o ile dobrze pamietam Fredricha nie było na końcowym „zdjęciu” rodzinnym.
No i wspaniały Chalamet, no ja gościa kupuje w każdej odsłonie i nie zgadzam się z opiniami, ze tutaj poniżej oczekiwań. Przede wszystkim w scenie, gdzie wyznawał miłość działo się tak duzo w tych oczach.. i to mnie chyba najbardziej w tym filmie kłuło i bolało po seansie. Przez cały film, choć wszyscy bohaterzy mieli swoje momenty i problemy, wewnętrznie cały czas czekałam na tzw „happy end”, bo przecież Jo&Teddy czuli się ze sobą tak dobrze, odniosłam wrażenie, ze właśnie pasowali, bo Laurie nie przepadał za tym przepychem, umiał się bawić i cieszyć życiem. Stad tez miałam problem z odbiorem Jo. Irytowała mnie, po czym ją podziwiałam i czułam współczucie. Pięknie zbudowana wielowymiarowa postać. Ale tak niestabilna, powiedziałabym nawet niedojrzała (nie wiem ile w domyśle miała lat), az chciałoby się nią potrząsnąć.
I tak, w zamiarze feministyczna historia podkreśla, ze gdy chcesz odnieść sukces, musisz zdecydowac się albo na karierę, albo rodzine. Ta dam
Jo niedojrzała? Absolutnie krzywdząca opinia. Powiedziałabym wręcz, że Jo była najbardziej dojrzała z sióstr. To ona w chwilach największych kryzysów stawała na głowie by dorzucić się do utrzymania rodziny. By mieć korzyści finansowe ze swoich opowiadań zrezygnowała z marzeń o powieściach, które pragnęła pisać. Zaczęła pisać pod publiczkę. Swoje zarobki inwestowała między innymi w zdrowie Beth. Ścięła swoje piękne włosy by móc jakkolwiek pomóc ojcu. Ani Amy ani Meg na pewno nie podjęłyby tak radykalnego kroku - były mimo wszystko zbyt próżne. Wróciła z Nowym Jorku, gdzie zaczęła się spełniać by zająć się Beth. Totalnie zrezygnowała ze swoich marzeń na rzecz rodziny, co jest zresztą bardzo mocno zaznaczone w książce. Nie miała żadnych próżnych zachcianek czy pustych marzeń, jak np: Amy czy Meg, których marzenia kręciły się wokół wyjścia bogato za mąż. Jo miała otwartą głowę, była ponadczasowa i właśnie dzięki takim kobietom jak ona nastąpiła rewolucja, która dopuściła kobiety do głosu. Jo chciała coś zrobić ze swoim życiem, robić coś "dla innych" a nie dla siebie. Jej słowa nie były bezpodstawne, to była dziewczyna, która każde słowo zamieniała w czyn. To właśnie Jo najmocniej stąpała po ziemi, choć miała największy temperament i marzycielską naturę. Nie mówiąc już o tym, że ona jako pierwsza z sióstr zrozumiała, że małżeństwo bez miłości nie ma sensu i nigdy nie narzekała na biedę.
To ciekawe, że tak odbierasz Jo. Ona jednak sama o sobie często mówi, że jest niedojrzała, że ciągle ze sobą walczy, że ma okropny charakter, jest wybuchowa i nie panuje nad sobą. Jej chęć pomocy rodzinie jest podobnie chaotyczna, co jej osobowość - mogła zostać nauczycielką i dać stabilne oparcie finansowe całej rodzinie plus być blisko matki - nie decyduje się na to. W tej realizacji prawdziwą bohaterką jest Amy - wkłada w kieszeń swoje marzenia i za wszelką cenę realizuje jedyny plan, który mógłby uratować rodzinę - chce wyjść za Freda. Jej scena, gdy tłumaczu to Lauriemu jest niezwykle poruszająca, cieszę się, że odzyskaliśmy tę postać, odpięto jej łatkę głupiutkiej trzpiotki. Z drugiej strony obie siostry w powieści dorastają, dojrzewają - Jo staje się uporządkowana i stabilna, Amy wyzwala się z oczekiwań i walczy o siebie, swoją tożsamość.
Dla mnie najgorzej wypada wątek Meg, tak istotny, bo pokazujący, że można mieć różne marzenia, także takie o założeniu rodziny, nie tylko takie, które zakładają poświęcenie się karierze.
Ktoś, kto mówi o sobie, że jest niedojrzały, niekoniecznie musi być niedojrzały (tak jak ten, kto mówi o sobie, że jest głupi ;)). Elizabeth Bennet mogła wyjść za pana Collinsa i dać rodzinie stabilizację, jednak nie zdecydowała się na to i nie pamiętam, żeby ktokolwiek twierdził, że była niedojrzała... Jo wierzy, że może utrzymać siebie i pomóc rodzinie pisaniem, i udaje jej się tego dowieść - więc trudno tu mówić o niedojrzałości. Z tym poświęceniem Amy tez nie przesadzajmy: dziewczyna wychodzi za mąż za człowieka majętnego, w dodatku ostatecznie za tego, którego kocha, wcześniej przekonując się, że nie ma talentu pozwalającego jej żyć z malarstwa. Meg natomiast zakłada rodzinę z cudownym Jamesem Nortonem (i to on jedynie wypada słabo, bo nie za bardzo ma co grać...), powodując westchnienia zazdrości licznych widzek :)
"Pierwszym szokiem była wyskakująca z powozu i rzucająca się w ramiona przyjaciela Amy, na oczach mnóstwa przechodniów w XIX w." A dlaczego to Cię zaszokowało? Mowa o Amerykance z Północy (czyli nie była to panienka z kręgu Scarlett O'Hary, nigdy nie obowiązywały jej towarzyskie reguły Południa), która przez dłuższy czas podróżowała po Europie, i to nie po wiktoriańskiej Anglii, a po Włoszech i Francji, gdzie wylewność w sposobie bycia była na porządku dziennym. A ponieważ spotkała Lauriego właśnie we Francji, jestem pewna, że przechodnie co najwyżej się uśmiechnęli (choć nie mogę wykluczyć, że w duchu przyklasnęli).
"I tak, w zamiarze feministyczna historia podkreśla, ze gdy chcesz odnieść sukces, musisz zdecydowac się albo na karierę, albo rodzine. Ta dam" - Wyczuwam niepotrzebną ironię i niezrozumienie tematu. Zapominasz o jednym - w jakim czasie osadzona jest akcja. Zapominasz o drugim - żadna kobieta wtedy nie miała możliwości być zarazem pisarką/malarką/pianistką itd i matką gromadki dzieci prowadzącą dom. Trzecie - wszystkie siostry odniosły sukces - żyły jak chciały i robiły to co chciały. Postać Meg pięknie to ujęła w słowach które padły do Jo. Na tym polega feminizm przecież że każda z nas wybiera swoją ścieżkę bo - uwaga - ma możliwość i nikt jej do niej nie zmusza.