Guest robi filmy "na jedno kopyto" - są to paradokumenty będące satyrą wobec współczesnej Ameryki, które zawsze mają absurdalny polski tytuł. "Medal dla miss" niczym się tu nie różni. Ciekaw jestem, czym ten człowiek by się zajmował, gdyby nie powstały nigdy wyższego kalibru filmy Woody'ego Allena jak "Zelig" czy "Bierz forsę i w nogi". Może sam wymyśliłby ten gatunek? Ktoś by musiał, bo dzisiaj na tym pomyśle opiera się połowa komedii, które oglądam.
Film jest bardzo zabawny i na tym w zasadzie można by skończyć. To nie poziom "Borata", co dla niektórych będzie zaletą, a dla innych - wadą. Żarty są dość grzeczne w swojej zabawie stereotypami (jak to u Guesta, głównie rednecków i różnorakich "odmieńców", tutaj głównie homoseksualistów) ale świeże i niemęczące. Nie jest to najlepszy film reżysera, ale ogląda się niezwykle przyjemnie.