w postaci innej przyjaźnie wyglądającej planety: seledynowej, kolor spokoju.
Wieszczka Justine powiedziała że ziemia jest zła i jesteśmy jedynym życiem w kosmosie. Później był epizod z przejęciem części atmosfery ziemi przez melancholie .Melancholia przybyła aby zabrać życie z ziemi w postaci DNA dla siebie, żeby spróbować od nowa. Nie jest to zbyt wydumana wizja, gdyż to się dzieje w kosmosie cały czas. Na marsie i księżycu można znaleźć meteoroidy które dotarły tam z ziemi i zabrały ze sobą materiał genetyczny. Zwyczajnie wszystko w kosmosie jest bombardowane kometami a "odpryski" lądują po okolicznych planetach i księżycach szerząc życie.
By powstało życie planeta musi być cały czas tak samo blisko swego słońca. Być tak samo ciepłą. Melancholia, która przed spotkaniem z Ziemią minęła Merkurego i Wenus nie jest, więc życie się na niej nie odrodzi. Planeta odleci i życie, w pustce kosmosu obemrze do reszty, także na poziomie komórkowym.
Nie zgadzam się - doszukiwanie się happy endu to psucie tego filmu i jego przesłania.
Nie ma happy endu,
Nie ma ciągu dalszego,
Nie ma czegokolwiek,
Koniec.
życie w kosmosie jest powszechne, i tym bardziej rozniosło by się po kosmosie zniszczeniu ziemi, keidy minoł jje prime , panspermia jak bukakke fataliści
Nie mówimy o realiach naszego wszechświata tylko tego wymyślonego dla filmu. Tu koncepcja była inna. Justin wyraźnie stwierdza, iż wie o tym, że we wszechświecie nie ma innego życia. To takie samo (abstarkcyjne) założenie scenarzysty jak istnienie blisko nas wielkiej planety, której wcześniej nie zauważyliśmy.
mówiła że sa sami , chodziło o pokrewieństwo np zbliżoną inteligencje czy "duchowośc". Nie kuć się hemoroid omkeej,
okej, mje się po prostu już pesymizm znudził,przechodziłem już okres buntu, to bardzo subiektywne, bardziej odzwierciedla stan emocjonalny,a nie że lepsze gorsze