Szukałam filmu, w którym potrafiłabym odnaleźć siebie. Jakąś cząstkę tego, co czuję, w czym pokładam nadzieję. Nadzieję w to, że wszystko co mnie spotyka, ma sens. Sens, w który warto wierzyć.
Nie choruję, ale może właśnie ten wątek filmu sprawił, że potrafiłam się skupić i na chwilę oderwać od rzeczywistości. To nie była kolejna Bridget Jones goniąca rozum. Nie było szaleńczej fabuły i bogatej obsady. Były za to dwie osoby, które połączyły dwie słabości - ta do siebie, i ta zależna od choroby. Wiele spojrzeń, słów i niedomówień - to, co najważniejsze, kiedy w grę wchodzi uczucie, a co tak łatwo nam umyka w dobie nadmiaru informacji.
Czy by prawdziwie kochać, musimy wszystko o sobie wiedzieć?
Dobrze, że w gąszczu barwnych filmów są takie, które pozostawiają po sobie coś więcej niż napisy końcowe. Dobrze, że są takie przypadki.