Znakomity survival thriller (termin ukuty na chybcika, z braku lepszego), rozgrywający się w afrykańskim buszu. Pomimo przestróg przewodnika, brytyjscy traperzy skąpią grosza szefowi lokalnego plemienia, wyrządzając mu tym samym afront, który zmazać może tylko krew! Wkrótce wszyscy giną w wymyślnych torturach (szokujących, zwłaszcza jak na lata 60te!), zaś przewodnik dostaje szansę ucieczki - ma jednak szansę jedną na milion, że uda mu się ujść z życiem, skoro po piętach depczą mu uzbrojeni po zęby wojownicy.

Ten film ma jedną wadę: sprawia, że APOCALYPTO, którym zachwycałem się kilka lata temu, sporo traci na oryginalności. Nie chodzi tylko o główny pomysł - ucieczka przez busz - ale również o poszczególne jej etapy. Np. w sytuacji podbramkowej bohater musi rzucić się z wodospadu; jeden z wojowników sprzeciwia się szefowi i zostaje przezeń wykończony; innego zabija dzikie zwierzę; deus ex machina w finale (sorry za spojler).... No cóż, przynajmniej Gibson wzorował się na najlepszych, zaś większość Amerykanów ma pamięć krótkotrwałą i tytuł z lat 60tych nic im już nie mówi.

Inną, dość mało znaczącą wadą są slipy bohatera - przecież miał być "naked"! Może jednak nie warto robić z tego zagadnienia, kogo interesuje bohater biegający po sawannie z gołymi pośladkami? Film Cornela Wilde'a, który również przekonująco wcielił się w głównego bohatera, zasługuje na uznanie pod każdym względem: zdjęć (zachwycające krajobrazy dzikiej Afryki), stopniowania napięcia (jest tak intensywnie jak u Gibsona!), klimatu (afrykańskie ostępy nie są przyjazne dla białego człowieka, zresztą nawet czarni mają z nimi kłopot), castingu (sugestywni dzicy wojownicy)

Obraz Natury ukazany w filmie nie należy do najprzyjemniejszych. Fauna jest dzika i bezlitosna, wszystko na siebie poluje i wszystko się zjada. Obdarty z cywilizacyjnych gadżetów człowiek nie będzie lepszy. Stąd płynie wniosek dla nas wszystkich: Zamiast pchać się do buszu, lepiej siedzieć w domu przed TV i obejrzeć sobie program przyrodniczy!