Na świeżo z seansu (przepraszam za nieład):
Nie jest bardzo źle ale nie jest też dobrze - Refn nie mówi nic ciekawego, a te nieliczne banały (bo jak inaczej nazwać wałkowaną do zarzygania krytykę świata mody?) przykrywa nieprzyzwoitą ilością Stylu (tym razem w wersji mrocznego glam). Mamy więc masę stroboskopów i mrocznych wnętrz skąpanych w kolorowym świetle (niektóre sceny wyglądają niemal jak kopia z "Beyond the black Rainbow" albo starszych filmów Davida Lyncha). Właściwie miałem wrażenie, że oglądam film młodego twórcy, który za wszelką cenę chce zbombardować widza nietypowymi, artystycznymi ujęciami - a przecież reżyser nie raz udowodnił, że potrafi nakręcić i stylowo i z sensem. Neon Demon ma ponadto o kilka zakończeń za dużo, co zaowocowało kilkoma wybuchami śmiechu na sali kinowej (nie powiem, zasłużonymi). Osobiście uważam, że jest to najgorszy film Refna, choć i tak nie można odmówić mu pewnego poziomu. Jeśli jednak ktoś jest fanem kultowego reżysera kultowego filmu "Drive" to "Neon Demon" może się spodobać - ja odpalę sobie jeszcze raz początek "Zagadki nieśmiertelności".
Również wyszedłem lekko rozczarowany. Z trzech powodów (postaram się nie spoilerować)
1) Scena miłosna z Jeną Malone
2) Zakończenie wątku z główną bohaterką
3) Zakończenie... Mam wrażenie, że Refn na siłę przedłużał swój film
uwaga, spoiler: np. kiedy jednej modelce wypadło z brzucha oko, na dodatek wyglądało strasznie sztucznie
Tak jak napisała heartuboo - scena z okiem. Ogólnie ostatnie 15 minut filmu obfitowało nawet w prychanie ; )
u mnie na seansie głucha cisza podczas końcowych scen... albo nikt nie rozumiał albo był zachwycony psychodelą.
Czy ja wiem, czy było o kilka zakończeń za dużo? Podobał mi się taki zabieg, ciekawiło mnie, co stanie się z trzema oprawczyniami - główna bohaterka była na tyle antypatyczna, że nie doskwierał mi jej brak aż tak bardzo. Szczerze powiedziawszy, łudziłam się, że jej śmierć to jednak była halucynacja / sen, bo pomysł zabicia dziewczyny, tylko dlatego, że jest ładniejsza i urządzanie przy tym krwawych kąpieli wydawał się co najmniej porąbany i niedorzeczny. No cóż. Można sobie tylko dopowiedzieć, że życie w tym paskudnym świecie mody toczy się dalej - nikt po Jesse nie płakał, nikt o nią nie pytał - każdego da się tu zastąpić.
Swoją drogą prawdą jest, że niektóre sceny prosiły się o śmiech pod nosem.
Ja też nie wiem co ludzie tak się plują o to zakończenie. Fakt, wyglądało to trochę tak jakby film już kilka razy miał się skończyć a jednak trwał dalej ale co w tym złego? Wyszło fajnie, zgrabnie, nietypowo, nieprzewidywalnie, a przecież m.in. na tym polega prawdziwa Sztuka, żeby wnosiła trochę nowatorstwa.
Teraz będą <SPOILERY>:
- byłem niemal pewny że śmierć Jessie w pustym basenie to ostatnia scena filmu no bo ginie główna bohaterka wokół której koncentrowała się cała fabuła, więc co dalej;
- chwilę później byłem tak samo pewny że milczący fragment kąpieli modelek i wizażystki w krwi Jessie to ostatnie kadry, taki krwawy obrazek na zszokowanie widza na koniec;
- Ruby ze zraszaczem w ogrodzie - wtedy czułem że musi się wydarzyć jeszcze coś istotnego dla fabuły, że to jeszcze nie koniec i wtedy miałem rację.
Jeszcze zwrócę uwagę na coś, o czym chyba nikt nie napisał tu na forum, mianowicie na GENIALNE przejście w końcówce; przepiękna wizualnie scena z Ruby w świetle księżyca i jej "dziwną" przypadłością przy klimatycznej muzyce i nagle, dosłownie w jednej sekundzie mamy biały dzień, głośny ryk silnika i dwie modelki pędzące nadmorską drogą na jakieś zdjęcia. Niby taki niuans ale spodobało mi się to jak nie wiem co :)
A samo zakończenie z tą kontrowersyjną sceną może rzeczywiście niezbyt poważne ale idealnie pasujące do tak niesamowitego filmu. Refn jest twórcą bezkompromisowym który lubi szokować i oddziaływać na emocje widza i bardzo dobrze bo dzięki takim jak on kino ma takie właśnie perełki zamiast filmów co najwyżej dobrze zrobionych które zapomina się po kilku dniach.
Wszystko prawda! Scena ze zraszaczem przy basenie to było swego rodzaju otrzeźwienie, bo tak jak pisałam wcześniej - w swojej naiwności byłam przekonana, że śmierć Jesse to sen / urojenie (kąpiele we krwi były tak surrealistyczne, że tylko mnie w tym utwierdziły), ale gdy Ruby zatrzymała się na chwilę, aby obmyć ślady krwi - wszystko było jasne.
Takich przejść jest kilka, ale mi w pamięci zapadło to, gdy kończy się scena przygody Ruby z jedną z 'klientek' zakładu pogrzebowego i nagle mamy scenę z Jesse, która niedbale maluje się przed lustrem różowymi cieniami i brokatem, jak mała dziewczynka - kontrast jest uderzający - co by Jesse o sobie nie mówiła wcześniej / później, i tak jest niewinna i bezbronna w starciu z szajką kanibalek :D
Co do przypadłości Ruby - zastanawia mnie, co to w ogóle jest? Jakiś rytuał? Co to oznacza? Zagadkowa scena i pachnie trochę niedokończonym wątkiem sabatu - wprawdzie nigdzie nie ma o tym wprost mowy, ale sporo poszlak sugeruje, że Ruby może być wiedźmą. Wielka posiadłość, o której ze smutkiem mówi, że jedynie się nią zajmuje - być może żyje już bardzo długo i dopadła ją beznadzieja? Jej tatuaże też być może mają jakieś znaczenie rytualne? Scena spokojnego czytania książki na grobie Jesse wśród róż - jest teoria mówiąca, że być może to groby pozostałych zabitych dziewczyn (?) Ważne też, że Gigi nie jest w stanie 'przyjąć' części Jesse. Jeżeli jest to sabat i robiły to wcześniej, to w czym tkwi problem? Summa summarum, scena z księżycem pozostaje dla mnie zagadką, bo ciężko znaleźć mi dla niej racjonalne wytłumaczenie, a mało jest dowodów wskazujących bezpośrednio na sabat.
Film pozostaje w pamięci na długo, oj długo.
Szczerze mówiąc, chciałbym chłonąć to cudo czysto emocjonalnie i nie doszukiwałbym się tutaj żadnych rytuałów, sabatów, czarownic itp. :D Jak dla mnie przekaz jest jednoznaczny i w wystarczającym stopniu przedstawiony w filmie - zazdrość i zawiść Ruby oraz jej koleżanek plus narastająca coraz bardziej niezdrowa ambicja i przekonanie o własnej wyższości Jessie; niewinna i pozytywna główna bohaterka przechodzi złą przemianę przez co upodabnia się do swoich antagonistek. Twoja interpretacja jest ciekawa, chociaż wątpię żeby Refn miał taki zamysł tworząc "Neon Demon". Scena z księżycem i Ruby rzeczywiście jest zagadkowa, podobnie jak niedopowiedziany wątek z sabatem. W każdym razie jak dla mnie ten film jest tak bardzo niesamowity i emocjonalny, że nawet nie chciałbym specjalnie rozkładać go na czynniki pierwsze; niech pewna jego część pozostanie w sferze czysto emocjonalnej i nigdy do końca wyjaśnionej :)
Można i tak :D. Faktem jednak jest, że coś było na rzeczy, ponieważ w hulającym po internecie scenariuszu salon Ruby to dość podejrzane miejsce - karty tarota, książki o magii i alchemii, pentagramy - no dość nietypowy wystrój, muszę przyznać :). Jako opowieść tylko o zazdrości, narcyzmie i ślepym dążeniu do ideału, nawet nie ocierającym się o szaleństwo, ale już nim będącym - jestem jak najbardziej na tak, jednak scena z Ruby trochę (być może niepotrzebnie) namieszała. Co do przemiany Jesse, to można powiedzieć, że zwiodło ją jej własne piękno - była niebezpieczna także dla siebie - za swój narcyzm musiała zapłacić wysoką cenę. Ech, długo by gadać - ten film trzeba przeżyć, bo dosłownie hipnotyzuje.