"No se lo digas a nadie" to interesujący obraz homoseksualizmu w kraju tak bardzo przesyconym kulturą macho i katolicką dewocją jak Peru. Jak w takich warunkach radzą sobie geje? W sposób bardzo prosty. Pielęgnują jedną z najważniejszych tradycji kultury macho: zdradzanie swoich żon. Podwójne życie (przynajmniej w tym filmie) wydaje się wpisane w życie mężczyzn Ameryki Łacińskiej. Dla gejów jest to jedyna szansa na normalne życie, za dnia przykładny mąż, w nocy zaś zamiast na kobiety idzie do swojego kochanka. Wszystkie inne drogi wydają się być zamknięte. Dla głównego bohatera tego filmu Joaquina, to jednak za mało. Młody i naiwny najbardziej pragnąłby stać się "normalny". Zwiąże się nawet z dziewczyną. Jednak oszukiwanie jej i siebie wydaje mu się czymś nienaturalnym. Kiedy spotyka na swej drodze przystojnego chłopaka, pragnie z nim życia otwartego i zwyczajnego. Jego egoizm i niepraktyczny idealizm zburzy kilka związków, a jemu w niczym nie pomoże. Film Lombardiego nie jest zbyt optymistyczny jeśli chodzi o szanse powodzenia w życiu normalnym i zwyczajnym przy otwartym deklarowaniu homoseksualizmu. Choć reżyser zatrzymuje się przed wyciągnięciem ostatecznej konkluzji, wydaje się sugerować, że Joaquin przegrywa batalię z konwenansami.
Film "No se lo digas a nadie", jak napisałem, jest interesującym obrazem homoseksualizmu w kraju macho. Głównie dlatego, że Ameryka Łacińska jest dość daleko i jest regionem dość egzotycznym, choć w wielu kwestiach podobnym do naszej Polski. Jako opowieść o dorastającym chłopaku odkrywającym swoją orientację i próbującym sobie z tym jakoś poradzić, film Lombardiego nie proponuje nic nowego. Mamy tutaj pełen komplet standardowych wydarzeń. Opowiedzianych lekko, ale bez większego polotu.