Matka wariatka, zakompleksiona, ponieważ pozwoliła feministkom wmówić sobie, że że zajmowanie się domem i rodziną jest godne pogardy. Ojciec, oczywiście niewierny. Kumpel - nieporadny świr. Główny bohater - już nawet nie Piotruś Pan, ale nieodpowiedzialny półgłówek. Na dodatek film propaguje złudzenie, że takiego niedojrzałego g*wniarza można zreformować za pomocą rzewnej przemowy naszpikowanej frazesami (byle wygłaszała ją niegdyś wspaniała aktorka). Gdyby nie Liv Tyler, której uroda zawsze się broni ten film zasługiwałby na zero gwiazdek.
No cóż, każdy może mieć swoje zdanie, ale ja całkowicie nie zgadzam się tak niską oceną. Według mnie film jest życiowy i przewyższa wiele płytkich komedyjek amerykańskich. Kryzys małżeński rodziców może zagrozić małżeństwu ich dorosłego już syna - Noaha Coopera. Matka wprowadza się do niego, a w konsekwencji tzw. granice w relacjach ulegają poważnemu zakłóceniu. Mało tego klimat nieudanego związku matki zaczyna udzielać się też relacjom małżeńskim Noaha, Moim zdaniem prawdziwy i dobry film.