Wypisujcie sceny, które (w całej trylogii) "wgniotły" was w fotel. Dla mnie taką sceną był moment, w którym Michael podczas Sylwestra całuje Freda i mówi - You broke my heart. Niesamowita scena, powoduje większy efekt niż wszystkie efekty specjalnie w Avatarze, Terminatorze i Obcym razem wzięte
oczywiście - scena mocna. Poza tym:
a) moment, gdy Michael zdaje sobie sprawę, że zdrajcą był Fredo
b) reakcja Michaela na wieść o aborcji - szok, potem dzika furia...
c) zamknięcie drzwi tuż przed nosem Kate - jedna z najmocniejszych scen filmowych, jakie widziałam
d) rozmowa Michaela z Connie podczas pogrzebu
e) "przebaczenie" Fredowi, a zwłaszcza wymowne spojrzenie posłane jednemu ze swoich ludzi
f) czekanie na śmierć Freda
g) ostatnia scena zamyślonego, samotnego Michaela
Pewnie jeszcze więcej tego było...
czekanie na śmierć Freda, zamach młodego Vito na don Fannucciego, "pierwsze zadanie" Michaela, i koński łeb w łóżku bo to moja osobista trauma z lat dziecięcych... no i wiele wiele więcej...
Chodziło mu o to, że nie trzeba używać efektów specjalnych by wgnieść widza w fotel, wywołać ciarki, po prostu wywrzeć na nim ogromne wrażenie. Wystarczy taka scena.
Nadal to bełkot. Filmy są gatunkowo inne i w tamtych przytoczonych filmach efekty specjalne były niezbędne i użyte równie genialnie jak słowa Micheal'a do brata.
Zapomniałem, że kiedykolwiek coś takiego pisałem. Należy Ci się złota łopata. Owszem, filmy sci-fi ciężko sobie dzisiaj wyobrazić bez efektów specjalnych, ale i w nich, sceny bez natłoku efektów mogą wgnieść.
Głowa konia w łóżku, Frank w wannie (niczym w starożytnym Rzymie...), czy też Vito, który na spotkaniu z mafiami wyjątkowo jasno stwierdza, że nic nie ma prawa się stać powracającemu Michaelowi.
Po wczorajszym, ponownym seansie pierwszej części, zmuszony jestem dodać scenę Michaela, denerwującego się przed swym pierwszym zabójstwem.
jak dla mnie, w fotel wgniatały mnie przede wszystkim sceny z De Niro. Jego twarz to była książka; każdą emocję dało się z niej wyczytać. Poza tym Robert stworzył doskonałe podwaliny pod postać odegraną przez Brando - i pod każdym względem go przypomina. Jego głos, język Italii i mimika (jak daleka od charakterystycznego dlań 'marszczenia się') urzekają widza. Sceny, jak kiedy płakał, gdy mały Fredo był chory, czy jak zlikwidował Dona Ciccio - majstersztyk. Al Pacino równie dobrze zagrał, trochę wykwintny, acz głównie bezuczuciowy. Też podobały mi się sceny jego reakcji na aborcję czy zamknięcie drzwi przed Kay.
'sceny jego reakcji na aborcję' - moim zdaniem więcej to daje do myślenia, niż niejedna manifa
Zdecydowanie głowa konia w łóżku. Nogi w morzu krwi. Gdy pierwszy raz oglądałem tę scenę byłem przekonany, że gość będzie w dolnej części ciała zmasakrowany.
" Niesamowita scena, powoduje większy efekt niż wszystkie efekty specjalnie w Avatarze, Terminatorze i Obcym razem wzięte"
Wybacz, ale to zdanie nie tylko nie ma sensu ( bo mówimy o różnych gatunkowo filmach) , ale i brzmi jak bełkot podjaranego licealisty. Co wam złego uczyniły inne filmy, że wciąż przy okazji recenzowania Ojca Chrzestnego "coś" im wytykacie ? Efekty specjalne w dwóch tytułach które wymieniłeś są na swoim miejscu i genialne niemniej niż przytoczona przez Ciebie rozmowa.