Pamiętam, że leżąc w szpitalu, sięgnąłem (ot, tak z nudów) po pierwszą z brzegu książkę, którą była powieść Z.Nienackiego z serii o Panu Samochodziku.
To było jak uderzenie młotem - niesamowity klimat, wakacje, przygoda, fascynujące wątki historyczne, a nawet sensacyjne... Oj, jak to się pięknie czytało i przeżywało!!! Po powrocie do szkoły musiałem czarować Panią Basię ze szkolnej biblioteki, aby zostawiała mi kolejne tomy, które z równą radością pochłaniałem.
Całe serię przeczytałem kilka/kilkanaście razy i nawet teraz gdy jestem w wieku, w którym PESEL wypowiada się szeptem, sięgam po nią z tym samym dreszczykiem emocji...
Zrozumiałym zatem jest, że na ekranizację "Templariuszy" czekałem z wielką niecierpliwością i co tu ukrywać nadzieją... Wróciłem dziś w nocy z trasy i jeszcze z walizką w dłoni "odpaliłem" Netflixa...
Napiszę tylko, że ponownie po tylu latach, poczułem to uderzenie młotem - tyle, że to było uderzenie bardzo bolesne, dosłowne...
Nie chcę się pastwić nad twórcami i aktorami tego "dzieła" i mam tylko nadzieję, że "nie wiedzieli co czynią", bo to co wyszło w efekcie ich pracy, jest kompletnie nieakceptowalne i tak złe, że aż mnie skręca...
Pozostaje ostrzec wszystkich, którzy zakochali się kiedyś w powieściach Mistrza Zbigniewa, aby omijali ten film najszerszym z możliwych łukiem, a napis w czołówce ("Na podstawie książki Zbigniewa Nienackiego pod tym samym tytułem") potraktowali jak niesmaczny żart...