właśnie to się dzieje kiedy połączysz bigoterię z alkoholizmem w stosunku 1:1. Panu Gibsonowi powinno się dożywotnio odebrać prawo wykonywania zawodu reżysera ze skutkiem natychmiastowym. Jedynie sceny batalistyczne jako tako ratują ten film. Cała reszta - fabuła, bohaterowie, klimat to płynna kupa w swej czystej postaci. Przesłanie jakie płynie z tego dzieła jest takie, że wystarczy się żarliwie modlić, uciskać rany i podawać morfinę na przemian z osoczem żeby w pojedynkę uratować blisko setkę ciężko rannych ludzi i pokonać Japończyków. Oglądanie tego jest równie żenującym doświadczeniem co wizyta w sklepie z dewocjonaliami. Zdecydowanie nie polecam. Już lepiej po raz setny zobaczyć Szeregowca Ryana albo Kompanię Braci.