,,, poza tym nie ma się do czego przyczepić.
Fabułą nie jest zbyt mądra, ale akcja wartka, co sprawia że... film przelatuje przez głowę jak olej
rycynowy przez jelita:):):)
Nie jest to komplement - po jakimś czasie nie pamiętamy nic a nic.
Sprawdziłem.
Niemniej mam wielką słabość do Downeya Jr., zaś Law znalazł sposób na pokazanie "wiernego
Watsona" w dość niekonwencjonalny sposób (nie jest tępym safandułą, potykającym się o
własne nogi), więc nie jest tylko tłem dla Holmesa i obaj bohaterowie stanowią zgrany zespół.
Niektórzy powiedzieliby nawet, że... parę, ale te homoseksualne aluzje są na szczęście
(szczególnie w tej części cyklu) zarysowane dość delikatnie, choć, przyznam, już samo ich
zaistnienie bardzo mnie irytuje i zniesmacza. W czasach Holmesa wiele osób (także samotni
mężczyźni, rzecz jasna), których nie stać było na rezydencję, po prostu wynajmowało locum w
domach, gdzie gospodyni zapewniała im na dodatek wikt i opierunek.
Mam olbrzymią awersję do praktyki "podkradania" popularnych tytułów i postaci, by potem przenicować
wszystko co się da (najczęściej bez powodu i sensu - przykładem jest "Vidoq" z odrażającym,
karykaturalnym Depardiewem, film zresztą podobny do naszego także stylistycznie - ale tym
razem odpuszczę, bo Ritchie wprawdzie "pojechał po bandzie", ale nie przekroczył ostatniej
granicy przyzwoitości.