PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=469370}
6,5 12 960
ocen
6,5 10 1 12960
6,6 18
ocen krytyków
The Limits of Control
powrót do forum filmu The Limits of Control

Widzę, że na forum pojawiają się głosy, że to film o niczym. Postanowiłem, więc napisać kilka słów od siebie na temat nowego obrazu Jima Jarmuscha. Zaznaczam, że to tylko moje subiektywne odczucia, które nie muszą być dla wszystkich do przyjęcia. Zapraszam do dyskusji w każdym bądź razie.

Wg mnie na "Limits of Control" składają się dwie zależne od siebie warstwy:

1. Warstwa, którą można określić jako "szpiegowską"

2. Warstwa, którą nazwę filozoficzną.

Pierwsza z nich to dla mnie jedynie motor napędowy filmu. Bohater otrzymuje kolejne wskazówki pomagające mu w znalezieniu i zabiciu ważnej osoby. Tak naprawdę mało poprzez nią możemy zrozumieć. Wiadomości są podawane szyfrem, niemalże nic nie jest dla nas dostępne. Ciekawi jesteśmy celu bohatera, pytamy po co to wszystko itd. Jarmusch buduje napięcie i bawi się zniecierpliwieniem widza. Moim zdaniem cała ta warstwa nie ma prawie żadnego znaczenia w odbieraniu całego filmu. Ona jest tylko sposobem na przekazanie pewnych treści. Doszukiwanie się zupełnego realizmu w fabule jest wg mnie bezcelowe. Reżyser poprzez jedną z postaci mówi: "Najlepsze filmy są jak sny, których nie jesteś pewien." Zapewne zgodnie z tą dewizą obraz powstawał.

Natomiast druga warstwa - filozoficzna mówi do nas poprzez cytaty, autocytaty, symbole i różnorakie zachowania bohatera. Wiele z nich pojawia się na początku i są bardzo powtarzalne:

1. "Ten, który ma się za najpotężniejszego, musi skończyć na cmentarzu. Tam przekona się, czym naprawdę jest życie. Odrobiną brudu."

2. "La vida no vale nada.[Życie jest nic nie warte.]"

3. Oraz słowa "NO LIMITS NO CONTROL" pojawiające się na ekranie po napisach końcowych

3. Zachowania bohatera:
- ćwiczy tai chi;
- chodzi do muzeum, ogląda jeden obraz i wychodzi;
- słucha muzyki i tylko jej słucha;
- zamawia dwie filiżanki kawy;
- słucha innych w tym czasie nic nie mówi, nigdy nie przerywa komuś innemu;
- zawsze wykonuje jedną czynność, której w całości się poświęca;
- spotyka się z kobietą, która zawsze jest naga lub półnaga;
- spotyka się z kolejnymi łącznikami, którzy przekazują mu instrukcje ale i mówią zawsze coś o sobie i swoich zainteresowaniach;
- przekazuje wiadomości w pudełkach z zapałkami.

Zbierając to wszystko w całość można powiedzieć, że Jarmusch prowadzi dialog ze współczesnym człowiekiem dotyczącym życia w naszej cywilizacji. Przedstawiając bohatera prezentującego wypisane przeze mnie zachowania tworzy kontrast pomiędzy nim a ludźmi z którymi mamy na codzień do czynienia i którymi tak naprawdę jesteśmy. Zauważmy, że samotny mężczyzna (nie znamy jego imienia) to nie jest ktoś kogo możemy spotkać na ulicy, to jest absolutny indywidualista, żyjący jakby poza tym co nas otacza. To człowiek próbujący zachować umiar we wszelkich dziedzinach życia ("No limits no control"). To, że wykonuje zawsze jedną czynność na raz jest nieprzypadkowe. Kiedy nasza uwaga rozdziela się na dwie lub więcej czynności każda z nich coś traci. Oczywistym jest, że jeżeli słuchamy muzyki i czytamy książkę nie skorzystamy w pełni ani z jednego ani z drugiego. Współczesny świat stwarza nam warunki do więcej i szybciej i Jarmusch zwraca na to uwagę. Reżyser podobnie jak w wielu poprzednich filmach mówi o postępującym spłyceniu komunikacji międzyludzkiej. Jeżeli nasz bohater rozmawia z innymi to zawsze najpierw słucha, a niekoniecznie coś mówi. A skąd wiemy, że rzeczywiście słucha? A choćby stąd , że przy spotkaniu z celem podróży (Bill Murray) cytuje słowa osób z którymi rozmawiał. Bohater sprzeciwia się też używaniu telefonów komórkowych. Moim zdaniem od kiedy weszły one na rynek bardzo mocno przyczyniły się do wyplewiania tego co ważne w komunikacji czyli spotkania. Pomijając dobrodziejstwa które te telefony niosą niejednokrotnie możemy zauważyć, że zastępujemy spotkanie z drugim człowiek bzdurnym smsem czy mało znaczącą rozmową. Wiadomości przekazywane w pudełkach z zapałkami też się do tego odnoszą. Bohater nie spotkałby tych wszystkich ludzi, nie opowiedzieliby mu oni czegoś o sobie i o swoich zainteresowaniach gdyby tylko zadzwonili do niego i podali mu szyfr zapisany na kartce. Puentą dla tych dywagacji jest scena, w której bohater znajduje martwą dziewczynę (tę nagą z którą się spotykał) a w ręku trzymała ona tel. komórkowy. Bohater zamienia go na pudełko z zapałkami. Co ciekawe nasza postać mówiła już wcześniej do dziewczyny: "Żadnych telefonów" i zniszczyła wtedy komórkę. Do komunikacji odnoszą się też dwie filiżanki kawy, które zamawia samotny mężczyzna. Mówią one o tym, że do rozmowy i spotkania są zawsze potrzebne conajmniej dwie osoby i że bohater na te spotkanie zawsze czeka. Poza tym są one autocytatem (film "Kawa i papierosy"). Generalnie zauważmy, że bohater jeździ nowymi pociągami, korzysta z niektórych wynalazków, ale nie tych które ograniczają. Zabawna jest jedna ze scen końcowych kiedy Bill Murray zamyka za sobą dźwiękoszczelne drzwi, co zabiera mu jedyną możliwą drogę ucieczki. Ciekawa myśl dotycząca ludzkich wynalazków.

Inne ważne treści które Jarmusch poruszył dotyczą naszego kontaktu z kulturą i sztuką. Wielu twórców filmowych i nie tylko zwracało uwagę na fakt, że dzisiaj mamy do czynienia z przewagą kultury masowej, która często zabija nasz rozwój duchowy, wiąże się z konsumpcją i prowadzi do upadku wartości tkwiących w korzeniach europejskiej cywilizacji. Jim Jarmusch zauważa też inny problem. Mianowicie, mówi on o tym, że nawet kontakt z kulturą wysoką może wiązać się z konsumpcją i bezsensownym pożeraniem. Nasz bohater, jak już mówiłem tworzący swoisty kontrast ze współczesnym człowiekiem, dawkuje sobie wartości. Idzie do muzeum, ogląda jeden obraz i wychodzi. Skrajne? Być może, ale widzimy jak on wewnętrznie przeżywa to co widzi, zabiera to ze sobą do domu. W tle przechodzą ludzie, dyskutują, a on tylko patrzy. Gdy słucha Schuberta to słucha go całym sobą, w tym momencie nie rozmawia z dziewczyną. Jeżeli arcydziełom nie oddajemy należytego im szacunku, nie poświęcimy im odpowiedniej ilości czasu mogą tak samo nas niszczyć jak to co jest już z gruntu płytkie. Jeden z bohaterów mówi na temat współczesnej bohemy artystycznej. Więcej w niej rozprawiania o sztuce niż samego jej przeżywania. Jeżeli przesadzamy z ilością oglądanych filmów, słuchanych płyt w pewnym momencie możemy okazać się, że się przebudzimy i zobaczymy że nic nam to nie dało, bo potraktowaliśmy to nazbyt powierzchownie, bez przemyślenia i zadania sobie odpowiednich pytań.

Jarmusch we wszystko wplata osobiste przemyślenia dotyczące kina. Poprzez jedną z bohaterek mówi:
"Najlepsze filmy są jak sny, których nie jesteś pewien." (co już przytaczałem wcześniej) i dalej: "Czasami lubię, kiedy w filmie ludzie po prostu siedzą. I nic nie mówią."
Bardzo fajne jest też odniesienie do twórczości Tarkowskiego, a konkretnie do filmu "Stalker". Mianowicie:
"Krąży mi po głowie obrazek pokoju, który jest wypełniony piaskiem. A w moim kierunku leci ptak, który zanurza swoje skrzydło w piasku. I szczerze mówiąc nie wiem, czy ten obraz pochodzi ze snu, czy z filmu." Jest to opis komnaty życzeń, do której zmierzają bohaterowie "Stalkera". Myślę, że odniesienie do Tarkowskiego jest nieprzypadkowe, bo "Limits of Control" jest to bodajże najbardziej zbliżony problematyką film do twórczości Rosjanina, który był jednym z niewielu filmowych twórców tak bardzo zwracającym uwagę na stan naszego duchowego bytu.

Celowo na koniec zostawiłem cytat przewijający się przez cały film: "Ten, który ma się za najpotężniejszego, musi skończyć na cmentarzu. Tam przekona się, czym naprawdę jest życie. Odrobiną brudu." Dla mnie jest to zwrócenie uwagi na to jak łatwo popaść w pychę i stwierdzić, że ma się rację. Postać grana przez Murraya jest tą, która uważa się za największą, dowodzi tego fakt, że próbuje ona narzucić samotnemu człowiekowi swoje poglądy i mówi że nie ma on racji. Może to takie osateczne starcie dwóch filozofii - tej miotającej współczesnym człowiekiem z tą proponowaną przez Jarmuscha?

Cookie_VT

Wszystko pięknie, szczegółowa analiza filmu, z którą się można zgodzić, ale powiedzmy sobie szczerze - nie trzeba zanudzać widza na śmierć przed dwie godziny, żeby skrytykować zgniły kapitalizm, konsumpcjonizm i brak indywidualizmu! Odkrywcze to to zresztą nie jest. Mało to, ja oglądając ten film, próbując wykrzesać z siebie jakieś emocje, miałem nadzieję, że Murray załatwi czarnego, który jest nadzwyczaj irytujący :)

Porównanie do Tarkowskiego jest dla mnie kompletnie nietrafione, nie mylmy filmowego filozofa wagi ciężkiej z uroczym postmodernistą - który to tworzenia dzieł głębokich jak widać się niespecjalnie nadaje. Różnica jest też taka, że Tarkowski naprawdę wierzył w wartości absolutne i próbował nam udzielać odpowiedzi, w przeciwieństwie do Jarmuscha, któremu jest bliżej do choćby Tarantino. To wysublimowana, nieco snobistyczna sztuka kręcenia inteligentnych filmów, a nie moralizatorstwo, czyni z Jima dobrego reżysera.

Kto chce uczynić z ćwiczenia tai-chi i kontemplowania dzieł sztuki odpowiedź na fundamentalne życiowe dylematy, musi się cechować wyjątkowo wybujałą wyobraźnią. Mógłbym to jeszcze wszystko znieść, ale filmu bez fabuły okraszonej takim sosem znosić już nie zamierzam.

delikt

Cookie_VT, swietna analiza
delikt, przyznaj ty po prostu nie lubisz Jarmusch'a

Co wy ludzie macie z ta dlugoscia filmow!!??
Ja wiem ze srednia sie coraz bardziej kurczy i teraz 2h dla kogos to katorga. Dla mnie ten film moglby trwac w nieskonczonosc.
Zanurzylem sie calkowicie w hipnotyczny klimacie.
Nie trzeba wyrzucac z siebie tysiecy slow na minute by cos przekazac, jedno proste zdanie, gest czy cisza moze posluzyc za caly komentarz.

delikt

Ja się naprawdę nie nudziłem, bo w każdej scenie widziałem coś interesującego. Moim zdaniem styl filmów Jarmuscha jest flegmatyczny, kontemplacyjny, antysensacyjny, buntowniczy wobec kina przeładowanego efektami i nastawiony na coś zupełnie innego. Albo to czujesz, albo nie. Ja do Jarmuscha poczułem olbrzymią sympatię od samego początku. Pierwszym filmem jaki widziałem były "Nieustające wakacje" i od tej pory bardzo polubiłem te jego dość specyficzne spojrzenie na kino i świat. Ja nie lubię używać słowa "nuda" w odniesieniu do filmów, bo to jest takie pejoratywnie nasycone słowo. A w filmie jest tak, że czasami nic się nie dzieje i potrafi to być niezwykle zajmujące. Poza tym to słowo określa bardzo subiektywne odczucia. A więc powiedzmy sobie szczerze: Ty się nudziłeś przez dwie godziny, a ja się nie nudziłem;)

"Porównanie do Tarkowskiego jest dla mnie kompletnie nietrafione"
Nie porównywałem Jarmuscha do Tarkowskiego. Pisałem tylko o odniesieniach. Jest odwołanie do "Stalkera", jest jakaś fascynacja twórczością, czy sposobem myślenia i tyle. Ale obaj Panowie to zgoła odmienne spojrzenie na film. Zgadzam się, że Tarkowski wierzył w wartości absolutne, to był człowiek jednoczący w sobie pojęcie życia i sztuki. Natomiast Jarmuscha nie podpinałbym pod kino Quentina Tarantino. Postmodernizm w szerokim pojęciu tak (głównie eklektyzm), ale choćby środki i cele jakie przed sobą stawiają obaj reżyserzy to zupełnie inny świat. Zauważ też np. ile jest przemocy u Tarantino a ile u Jarmuscha. Tai Chi to jednak jeden z przejawów zainteresowania Jarmuscha filozofią wschodu. W "Ghost Dogu" były chyba tego największe przejawy.

"Mógłbym to jeszcze wszystko znieść, ale filmu bez fabuły okraszonej takim sosem znosić już nie zamierzam."
To mamy inne podejścia. Ja cenię również kino takie które proponował choćby Fellini, który od pewnego momentu w swojej twórczości starał się film upodabniać do poezji. Dla mnie kino jest przekaźnikiem wartości życia i uważam, że do tego wcale nie jest potrzebna fabuła.
Dzięki za odzew:) Pozdrawiam!

ocenił(a) film na 10
Cookie_VT

Film o niczym? To komplement. Oby wiecej F I L M Ó W o NICZYM. Ten projekt Jarmuscha jest nieocenialny. Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 8
Cookie_VT

Świetna analiza filmu!
Ja też się nie nudziłem i dał mi on dużo do myślenia.

ocenił(a) film na 3
Remus1000

Dał ci dużo do myślenia i co takiego mądrego i głębokiego wymyśliłeś, może pustkę i pseudofilozofie?

ocenił(a) film na 1
delikt

Popieram ten głos rozsądku !!
"Mało to, ja oglądając ten film, próbując wykrzesać z siebie jakieś emocje, miałem nadzieję, że Murray załatwi czarnego, który jest nadzwyczaj irytujący :) " Dokładnie :D

ocenił(a) film na 8
delikt

Bardzo interesująca analiza. Spokój jaki bije z tego filmu jest bezcenny. Dodam, że to chyba jeden z ciekawszych zabiegów na przykucie uwagi widza z jakim ostatnio miałem do czynienia. Wszystko dzieje się bardzo powoli co niejako wymusza większą uwagę. Do tego piękne zdjęcia. Z pewnością nie złapałem wielu niuansów którymi uraczył widzów reżyser, jednak to nie przeszkadza mi wysoko ocenić ten film. Dla mnie artystyczne przeżycie. Polecam wszystkim tym którzy lubią obejrzeć coś innego, tym którzy mają czasem ochotę na podróż po przeciwnej stronie kinowego mainstream'u.

ocenił(a) film na 10
delikt

Zgadzam się z większością wniosków pochodzących z tej analizy, mogłabym dodać kilka własnych, ale problem, który wielu widzów ma z tym filmem (oczywiście mówię tu o wyedukowanych filmowo i rozumiejących kod Jarmuscha) leży moim zdaniem odrobinę gdzie indziej - film był pełen sensów i odniesień, lecz myślę, że nieco zbyt trudne okazało się wyłapanie choćby połowy z nich i poukładanie w całość. Mam smutne wrażenie, że mimo dobrych założeń reżyser sam nieco zgubił się we własnej pysze, którą miał wytknąć widzowi i innym twórcom - myślę, że uznał, że samo jego nazwisko jest w stanie wyjaśnić i 'usprawiedliwić' więcej, niż jest w rzeczywistości i zrobił film za bardzo dla siebie, a za mało dla swoich fanów.

ocenił(a) film na 3
delikt

Też nie wiem co ma obniżenie środka ciężkości (tym jest Tai Chi, pomijając pseudo papkę naciągaczy) do tego wszystkiego.
Ot papka i tyle.
Mi nie smakowała, 3/10.

użytkownik usunięty
Cookie_VT

Wg mnie na tych małych karteczkach był zapisany kod do obrazu w muzeum - dlatego główny bohater tak często je odwiedzał. Każdy obraz był swoistą wskazówką na kogo ma czekać i co może się wydarzyć. Na końcu dostał pustą karteczkę więc poszedł obejrzeć biały obraz. I to był koniec jego zadania, wiedział że się nic już nie wydarzy. Aczkolwiek takich interpretacji może być wiele, jak to zwykle bywa z filmami Jarmuscha.
Natomiast przywołałbym jeszcze jeden cytat, który tu jeszcze nie padł (wypowiadany przez bohaterkę graną przez Tildę Swinton):

"Widziałeś "Damę z Szanghaju"? Orsona Wellesa? Zupełny bezsens. Rita Hayworth, jako blondynka. To chyba jedyny film,w którym była blondynką. Zupełnie jak gra. Oszustwo, blask, strzelanina i rozbite lustra."

Coś w tym jest.

ocenił(a) film na 10
Cookie_VT

Wykopuję, bo wartościowy temat (nie może być tak, że same negatywne na pierwszej stronie ;] ).

Choć przyznam szczerze, że zupełnie inaczej odebrałem ten film. Dla mnie "The Limits of Control" to film przede wszystkim autotematyczny (zauważyliście, że główny bohater na początku leci samolotem firmy "Lumiere"?) i mocno ironiczny. Jarmush nabija się zarówno z widza jak i ze swoich kolegów po fachu. Nawiązań jest tu naprawdę sporo - zazwyczaj do reżyserów, którzy zaczęli zjadać własny ogon - obok wspominanego bezpośrednio Wellesa, jest tu trochę Lyncha, van Santa czy Allena... - i to ich zestawiłbym z cytatem "Ten, który ma się za potężniejszego od innych, musi skończyć na cmentarzu. Tam przekona się, czym naprawdę jest życie. Odrobiną brudu."

Kolejny cytat: "Zwracasz uwagę na odbicie? Czasami odbicie jest dla mnie, bardziej rzeczywiste niż przedmiot, który się odbija." - jest on właściwie bezpośrednio zwrócony do odbiorcy (co za tym idzie -> główny bohater jest figurą kinomana/odbiorcy sztuki). Odbicia stanowią tutaj jeden z podstawowych elementów kreacji świata przedstawionego - wszystko się właściwie gdzieś odbija, czasami trzeba się dłużej zastanowić nad tym czy oglądamy scenę w lustrze czy bezpośrednio (to jedna z wielu sugestii niemożności dostrzeżenia tego co prawdziwe - inne sugestie obok odbić: karteczki z instrukcjami szyfrem, bezpośrednie cytaty z rozmów, scena jazdy pociągiem, gdzie nagle zmieniają się kierunki).

Ogólnie: ciągle jest podkreślany relatywizm rzeczywistości, niemożliwość dojścia do prawdy, niewiedza. Postać Billa Muraya to "sedno filmu", do którego próbuje dobrać się główny bohater (alter ego widza). Podąża dziwnymi tropami, a na końcu, kiedy nie może sobie poradzić z ostatecznym dojściem do "sedna", "używa wyobraźni" przeskakując właściwie najważniejszy i najtrudniejszy moment w swojej podróży. Jego czarna torba to "bagaż doświadczeń" - nosi go, bo wydaje się, że się przyda, ale tak naprawdę nigdy z niego nie korzysta. Niechęć do komórek zinterpretowałbym bardzo prosto - w kinie czy w galerii komórek używać się nie powinno. Podobnie jest z nagą panią chcącą uprawiać seks (nasz bohater lubi seks, ale nie w czasie pracy -> podczas oglądania/interpretacji, a więc nie w kinie).

Rewelacyjna jest wspominana przez autora wątku scena z Tildą Swinton, w rozbrajający sposób podkreślająca iluzję tego wszystkiego co oglądamy:
1) po pierwsze, słynna scena z lustrami z "Damy z Szanghaju" (po raz kolejny lustra)
2) po drugie, krytyka Rity Hayworth jako blondynki, która właściwie jest autoironią (Swinton jest przecież w tym filmie sztuczną blondynką)
3) po trzecie, wspomniany "Stalker" i pokój życzeń, których nie da się spełnić bez wypowiedzenia, a wypowiedzieć się ich nie da (tak jak nie da się wypowiedzieć sensu filmu).

Zresztą, każda z postaci pojawiających się na drodze głównego bohatera wprowadza jakiś iluzoryczny kontekst, przez pryzmat którego można odczytywać film (w sensie ogólnym).

Reżyser drwi z (snobującego się?) widza, który myśli, że zrozumiał film. Mówi, że widz i tak nie dojdzie do tego o czym traktuje to (i jakiekolwiek inne) dzieło, bo tak naprawdę jako odbiorcy nic nie wiemy, nie znamy się ani na muzyce, ani na filmie, ani na sztuce, ani na bohemie, ani na halucynacji. Nieuchronnie wpadam tutaj w pułapkę, którą zastawił reżyser (albo zastawiłem sobie ja sam): moja interpretacja jest tylko zuchwałą próbą dojścia do sedna i w jakiś sposób wychodzę na snoba, który myśli, że wie. ;)To wszystko to tylko mój skrajny subiektywizm i właściwie film może być o czymś zupełnie innym, a ja dostrzegłem tylko odbicie w krzywym zwierciadle i użyłem wyobraźni tam, gdzie nie mogłem sobie poradzić dostępnymi mi środkami.

Wiem, że to wszystko dość chaotyczne, ale z perspektywy mojej interpretacji nie ma sensu robić spójnej interpretacji, bo i tak będzie ona bez sensu. ;)

Aaa! Jeszcze finał filmu: główny bohater idzie do galerii i ogląda "białą płachtę" - z jednej strony po prostu nic nie przedstawiający obraz, z drugiej strony - płachta konotuje ekran kinowy - pusty ekran kinowy, nic nie ma (przecież w czasie seansu wpatrujemy się tylko w biel ekranu, od której odbija się światło - reszta to iluzja rzeczywistości). Dalej: bohater zrzuca z siebie snobistyczny garnitur, zakłada codzienne ubranie, chowa torbę i wychodzi niczym widz wychodzący z kina - i tu urywa się film. :)

Bhuvan

bhuvan, cookie - bardzo ciekawe, spójne interpretacje. jak widać film inspiruje do wielu przemyśleń. nie zgodzę się jednak ze stwierdzeniem, że brakuje mu fabuły, lub że do przekazania głównej myśli - jakakolwiek by ona nie była - nie potrzeba było 2 godzin "całkowitej nudy".
dawno już żaden film nie sprowokował mnie do takiego skupienia uwagi - tak jak ogląda się świetnie skontruowaną intrygę sensacyjną. elementy, które początkowo zdawały się budować tylko postać bohatera jako mordercy-konesera sztuki (słuchanie muzyki, chadzanie do galerii), okazały się elementami owej intrygi. rytuały powtarzane w kolejnych trzech epizodach z żelazną konsekwencją jednocześnie doskonale pasują do bohatera - skupionego, małomównego, precyzyjnie realizującego plan i cierpliwie przełykającego kolejne porcje papieru. nic nie pojawia się tu przypadkowo, słów jest niewiele - ale każde warto zapamiętać, bo stanowi wskazówkę dalszego rozwoju akcji, z pewnością jeszcze się pojawi i nabierze dodatkowego znaczenia. tak jak warto śledzić detale i kolory - ciągle obecną czerwień, wieżę, instrumenty smyczkowe (w tym również schuberta w tle) czy tkaniny w kropki. słowem - jest co robić przez te 2 godziny.

ocenił(a) film na 8
Bhuvan

Zgadzam się z Tobą kompletnie, myślałam, że jestem jakaś dziwna, bo film odebrałam właśnie jako strasznie ironiczny wręcz autoironiczny :) pozdrawiam

Bhuvan

Świetna interpretacja. Film widziałam w kinie - kiedy wychodziłam z ciemnej sali i oślepiło mnie słońce w korytarzu naprawdę pogratulowałam Jarmuschowi ostatniej sceny :)
Jedna z najpiękniejszych scen w moim przekonaniu to nauka układu tańca przy akompaniamencie gitary. Główny bohater obserwując tę scenę uśmiecha się mimo, że tkwi tu przestroga - znów powtarzają się słowa: "Ten, który ma się za najpotężniejszego, musi skończyć na cmentarzu. Tam przekona się, czym naprawdę jest życie. Odrobiną brudu." Dla mnie to najpiękniejsze podsumowanie czym jest życie bez samokontroli, piękna, mądrości, sztuki, kreacji i miłości - bez tego pozostaje nam miałkość egzystencji w strachu o utratę pieniędzy i władzy. Lecz czy coś co można nam odebrać jest naprawdę nasze? Jeśli kontroluje nas strach to barykadujemy drzwi, chronimy się w fortecy, wynajmujemy ludzi z karabinami by nas chronili - okazuje się ze budujemy sobie więzienie. Gdy żyjemy w harmonii z samym sobą to wtedy naprawdę wiemy czym jest wolność i nic nie może nas kontrolować - znamy prawdziwą wartość sztuki, piękna i miłości.

Bhuvan

Ostatni akapit rozłożył mnie na łopatki. ;)

Bhuvan

Film jest filmem tylko, imaginacja. I to jest sens nie tylko filmu.

użytkownik usunięty
Cookie_VT

to chyba bedzie moj pierwszy post, albo ktorys z pierwszych, bo nie pamietam czy sie udzialem na filmwebie. tym razem musze to zrobic : genialna wypowiedz. nic wiecej. dziekuje.

ocenił(a) film na 5

O TAK!
stwórzmy klub miłośników filmów o niczym!(w sensie pozytywnym)
i żeby trwały minimum dwie godziny

antonioni, fellini, tarkowski
wielkie dzieła trwające po 2- 3godziny a dla ludzi to było za krótko

to chyba znak naszych czasów
już nie potrafimy uszanować czego co ktos nakręcił z pasją, trudem, sercem

bo KINO TO PRZECIEŻ ŚWIĘTO !!!

ocenił(a) film na 8
Cookie_VT

trzymając się warstwy szpiegowskiej to mnie się zdawało, że patrzy się konkretny obraz w muzeum - wskazany mu uprzednio, żeby dać się poznać, że to "on" i że zrobił kolejny krok, podobnie jak zamawia dwie filiżanki espresso, żeby łącznik go rozpoznał.

P.S.

Cookie, Bhuvan - jestem pod wrażeniem! :)

ocenił(a) film na 5
sten44

wielu jedna z końcowych scen kojarzy się z "lost highway"
dla mnie jest to jednak bardziej nawiązanie do "Vengo" Tonego Gatlifa, też pięknego klimatycznego filmu(polecam!)

http://www.filmweb.pl/f30716/Vengo,2000

i jakby na to nie patrzeć, jest tam też w sumie bezsensowne morderstwo w imię zasad i honoru


dla mnie całe to słuchanie innych przez głównego bohatera jest w gruncie rzeczy powierzchownością, brakiem dialogu, reakcji a nie skupieniem na czymś co ktoś do Ciebie mówi

w rzeczywistości nasz bohater jest chyba antybohaterem (i tu kolejne u Jarmuscha odwrócenie- nic nie jest tym czym się wydaje), bo cel do którego dąży, nie korzystając przy tym z życia, jest w gruncie rzeczy absurdalny właśnie. Szuka za to pocieszenia?/ głębi? w tai chi, muzyce, obrazach. Gdy na końcu dostaje pustą karteczkę nie wie co z tą swoją wolnością ma zrobić..... Może tak właśnie żyjemy? Po trupach do celu, próbujemy w coś wierzyć by osobie zapomnieć, zabijamy czas tysiącami wierzeń, żyjemy dla kogoś lub dla czegoś co w końcu i tak nie przynosi szczęścia?

ocenił(a) film na 6
winterlight

o tak, bardzo się zgadzam, podobieństwo do 'Vengo', szczególnie wyraziste odniesienie w scenie, gdzie samochód jedzie po piaszczystych drogach i słychać przejmujący śpiew kobiety.

ocenił(a) film na 8
Cookie_VT

Bardzo interesująca analiza. Spokój jaki bije z tego filmu jest bezcenny. Dodam, że to chyba jeden z ciekawszych zabiegów na przykucie uwagi widza z jakim ostatnio miałem do czynienia. Wszystko dzieje się bardzo powoli co niejako wymusza większą uwagę. Do tego piękne zdjęcia. Z pewnością nie złapałem wielu niuansów którymi uraczył widzów reżyser, jednak to nie przeszkadza mi wysoko ocenić ten film. Dla mnie artystyczne przeżycie. Polecam wszystkim tym którzy lubią obejrzeć coś innego, tym którzy mają czasem ochotę na podróż po przeciwnej stronie kinowego mainstream'u.

ocenił(a) film na 9
Cookie_VT

Podzielę się swoimi spostrzeżeniami:

Intrygujący. Pozytywne zaskoczenie.
Swoiste połączenie stylu Jarmuscha i Lyncha.
Jeśli chodzi o formę to ujęły mnie piękne krajobrazy i mistrzowsko sfotografowane miasta. I oczywiście muzyka która jest dla mnie w filmach bardzo ważna: tutaj jest jej dużo i niesamowicie przyjemnie się jej słucha. Perfekcyjne połączenie pracy kamery i udźwiękowienia.
Jim osiągnął w tym filmie apogeum swojego stylu pod hasłem "nic się nie dzieje". Zamiast akcji która ma tu charakter wyraźnie szczątkowy i drugoplanowy reżyser postawił na refleksję nad światem, istotą życia, próbą jego zrozumienia . I udało mu się to. Już po 15 minutach z grubsza wiadomo że tego co dzieje się na ekranie nie należy brać dosłownie. Doświadczamy Lynchowskiej podróży przez Hiszpanię, a raczej przez życie w ogóle. Świat wykreowany w filmie jest mocno odrealniony, co widać przede wszystkim w relacjach międzyludzkich , przebiegu akcji (pudełka od zapałek) i szczególnie w finałowej konfrontacji, w której Jarmusch odwołuje się do Lynchowego postrzegania świata( "użyłem mojej wyobraźni"). Zatapiamy się w nim i płyniemy wraz z głównym bohaterem przez kolejne punkty na jego drodze życia, mające znaczenie mocno symboliczne.

Treść filmu umiejętnie wyłuskał Cookie.

Zakończenie? bohater dokonał rozrachunku z samym sobą, z dręczącymi go pytaniami czego finałem było zabicie "złego" Murraya uosabiającego negatywną stronę człowieczeństwa (czy nie za szeroko?). Po czym zdejmuje garnitur i przyodziewa się w zwykłe ubranie co odczytuje jako powrót do normalnego życia po stoczeniu wewnętrznej walki o swoją tożsamość, światopogląd etc.

ocenił(a) film na 7
Cookie_VT

Bardzo fajna analiza.

Oby więcej takich.

ocenił(a) film na 8
Cookie_VT

Bardzo fajne, mądre rzeczy piszecie. I to jeszcze - co uważam za zaletę - takie długie... Nie spieszycie się - zupełnie jak Jarmusch. To niech i mnie będzie wolno dodać coś od siebie. Nie, żeby polemizować - bo moje zdanie nie jest wobec Waszych kontrastujące, a najwyżej komplementarne.

Uważam film za naprawdę dobry - choć wcześniejsze obrazy Jarmuscha, takie jak "Poza prawem", "Inaczej niż w raju", a przede wszystkim mój ukochany "Truposz" podobały mi się bardziej. Ale jest na pewno lepszy niż "Broken Flower", "Ghost Dog", "Kawa i papierosy", ba!, może nawet wygrywa z "Nocą na ziemi" (choć ten widziałem już kęs czasu temu, więc nie będę się upierał). Ale tak generalnie, to wszystkie filmy Jima (a nie widziałem tylko "Mistery Train") uważam za przynajmniej (!) świetne, więc to drugorzędna kwestia. Choć rzeczywiście, o wyjątkowości "The Limits of Control" świadczy chyba to, że jest to bodaj pierwszy jego film tak mocno autotematyczny, swego rodzaju artystyczne credo.

Już z samego wyłapywania autocytatów można mieć niezłą rozrywkę intelektualną. Moja kolekcja jest z grubsza taka: "Dama z Szanghaju", "Diamenty są najlepszym przyjacielem dziewczyny" (zupełnie oczywiste, podane wprost), "Pulp Fiction" (Naga Kobieta na łóżku z rewolwerem, wystylizowana na Umę Thurman), "Matrix" (zjadane fragmenty kodu z czerwonych i zielonych pudełek z zapałkami - take a red/blue pill), "Leon zawodowiec" (bohater śpiący z otwartymi oczami), "Ghost Dog" (czarnoskóry gangster/nie gangster zafascynowany Wschodem), "Truposz" (muzyka!), "Dawno temu na Dzikim Zachodzie" (scena z wysiadaniem z pociągu na tym ostatnim, zadupiastym dworcu).

Ale - jak już napisałem - ta wyliczanka to tylko taka sobie, bezproblemowa rozrywka. Dla mnie ten film wykorzystywał przede wszystkim zdobycze pewnego nurtu w prozie, tak zwanej francuskiej "nowej powieści" (Alain Robbe-Grillet, Michel Butor, Nathalie Sarraute). Dla porządku tłumaczę: w nouveau roman chodziło o pewną grę z konwencją rozumienia literatury. Bohater choćby "Gum" Robbe-Grilleta jest detektywem, który ma do rozwikłania pewną zagadkę kryminalną, ale narracja poprowadzona jest absolutnie wbrew konwencji: to znaczy czytelnik nie ma szans na domyślenie się, jakim tropem detektyw idzie, z jakich danych składa sobie swoje rozumienie zbrodni; możliwość pójścia jego śladem jest radykalnie ograniczona, niespójna, nielogiczna, percepcyjnie i asocjacyjnie zawężona. Krótko mówiąc: czytelnik, który chciałby - jak na powieść sensacyjną przystało - dowiedzieć się czym prędzej, jakie jest rozwiązanie intrygi, musi zderzyć się z niemożnością zrozumienia czegokolwiek.

Nie inaczej jest w "The Limits of Control": tradycyjna nawyki oglądania thrillera biorą tutaj w łeb, bo przez cały film ni cholery nie mamy szans się dowiedzieć, jaką misję ma do spełnienia bohater, ani też jaki trop doprowadzi go do kolejnego miejsca. Połączenia pomiędzy kolejnymi wskazówkami, etapami misji, są kompletnie nieumotywowane. Dlaczego akurat gitara? Jaką funkcję ma do spełnienia Naga Kobieta w Madrycie? Co prowadzi bohatera do muzeum, do tego akurat, a nie innego obrazu? Co naprawdę oznaczają fragmenty kodu z pudełek zapałek? Skąd bohater wie, że ma jechać akurat do Sewilli? Co to znaczy, że do kwatery Amerykanina dostał się "siłą wyobraźni"?

I wydaje mi się, że tu właśnie kryje się sens - ten autotematyczny - filmu Jarmuscha. Bohater ma tylko jedną pomoc w swej misji: wyobraźnię. W "The Limits of Control" chodzi moim zdaniem o manifest suwerenności wyobraźniowego kreowania świata. Widz, oglądający film wedle tradycyjnych nawyków, chciałby wiedzieć, jak jest naprawdę - tymczasem okazuje się, że naprawdę jest tylko tak, jak sobie zażyczy bohater. Twarda rzeczywistość jest opresyjna, szufladkująca - kontrolująca. I dlatego jej dysponentem jest jakiś demoniczny Pan Zagadka zamknięty w ponurej twierdzy. Zamknięcie w narzuconych nam ramach rzeczywistości to po prostu autyzm. Jarmusch, stawiając na głowie tradycyjne sposoby rozumienia konwencji filmowych, broni jednocześnie widza przed umysłowym lenistwem, przed niedowładem wyobraźni.

A poza wszystkim film jest hipnotyczny, wizualnie powalający, trzyma w napięciu tym bardziej, im bardziej jest o niczym. Siedziałem w kinie jak zaczadzony - ale że było późno i po naprawdę ciężkim dniu, więc, nie ukrywam, zdarzały mi się momenty (naprawdę momenty) poważnego rozluźnienia świadomości. I wiecie co? Wcale mi to nie przeszkadzało, te moje pół-drzemki jakoś dziwnie współgrały z nieprawdopodobnym klimatem "The Limits of Control".

No bo w końcu rzeczywistość jest umowna, nie?
Anwomu tsej ćśotsiwyzcerz.

ocenił(a) film na 9
Ras_Democritus

"Ale tak generalnie, to wszystkie filmy Jima (a nie widziałem tylko "Mistery Train") uważam za przynajmniej (!) świetne, więc to drugorzędna kwestia"
naprawdę podobały ci się "Permanent Vacation"?

ocenił(a) film na 8
None200

Yyy... no dobra, tu mnieś waść złapał na nieścisłości. Zgoda, to najsłabszy film Jima, pewnie dlatego ciągle go po freudowsku wypieram... Co nie znaczy, że na skali bezwzględnej jest jakoś bardzo zły, ale owszem, wyraźnie odstaje od pozostałych. No, ale to debiut, eksperyment i w ogóle...

ocenił(a) film na 9
Ras_Democritus

Bardzo trudnych sformułowań używasz w swojej "recenzji"np." manifest suwerenności wyobraźniowego kreowania świata",usilnie wytężam umysł i nie do końca rozumiem...chciałam tylko wtrącić,że gitara dlatego,że to motyw z filmu"Desperado",w którym również latynoski(tu rzecz dzieje się w Hiszpanii)El Mariachi nosił swoją broń. (właśnie w futerale po tym charakterystycznym dla tego regionu instrumencie).Dodam jeszcze,że bardzo podoba mi się z kolei "zadupiasty dworzec";))))

ocenił(a) film na 8
estela

............................ [zawstydzony]............................... .................................... [zawstydzony] ....................... [zawstydzony]...............................

Nawstydziwszy się do woli, pośpieszam z wyjaśnieniem: "manifest suwerenności wyobraźniowego kreowania świata" = "pokazuje wszystkim, że mam w najciemniejszej dupie to, jak inni każą mi postrzegać świat, bo mam swoją tegoż świata wizję i jako twórca mogę zrobić, co tylko mi się podoba właśnie dlatego, że jestem twórcą z wyobraźnią jak stąd do Kualalumpur".

To oczywiście żart - doskonale wiem, że rozumiesz.
Pozdrawiam!

Cookie_VT

Cieszę się, że temat zaczął żyć własnym życiem. Przeczytałem wszystko co się do tej pory pojawiło i wszystko w jakiś sposób wzbogaca odbiór tego filmu. Czekam aż "Limits of control" będzie na dvd. Dla mnie to już obowiązkowy zakup:)

Dodam, że Jim Jarmusch nie używa telefonu komórkowego. Czyżby jedność życia i sztuki?

ocenił(a) film na 8
Cookie_VT

No to ja mam jeszcze kilka takich luźnych pomysłów i znaków zapytania (siedzi mi ten film w głowie, siedzi i ni cholery nie chce wyleźć):

1. Zastanawia mnie widoczna w tym filmie - i to mocno widoczna, jako otwierająco-zamykająca klamra - apologia czarnoskórych. Jedna z pierwszych scen: czarny zleca misję czarnemu, a potem - tak dość zaskakująco, bym powiedział - obaj dystyngowani i lekko nie z tej ziemi panowie żegnają się ze sobą jak gangstas z Harlemu. Scena ostatnia: bohater przebiera się w bluzę w barwach rasta (chyba), a żeby już nie było wątpliwości, to na lewej piersi ma logo z mapą Afryki, gdzie gwiazdą oznaczono Etiopię (wiadomo, jakie intensywne znaczenie symboliczne ma ten kraj właśnie we wszelkich ruchach rewolucyjnych czarnoskórych). No i nie mam jakoś na ten wątek pomysłu...
2. Co do fascynacji Wschodem: cały ten film w ogóle można potraktować jako buddyjską przypowieść o duchowej podróży do samorozumienia, gdzie odrzuca się po kawałku starego siebie, kolejne łudzące i rozpraszające zasłony prawdy bycia, żeby dostąpić bycia oświeconym buddą... Zwróćcie zresztą uwagę, że taka ni to dosłowna, ni to rozmaicie metaforyzowana droga jest silnie obecna w wielu filmach Jima: w "Broken Flowers", w "Truposzu", w "Nocy na ziemi", w "Poza prawem", w "Inaczej niż w raju", w "Mistery Train" (z tego, co mi o tym filmie wiadomo). W "The Limits of Control" jest jeszcze ten motyw powracających jak mantry odzywek, fragmentów piosenek, powtarzających się napisów... to takie jakby koany prowadzące bohatera do mistycznej pełni.
3. Czy te obrazy, które bohater ogląda na końcu (widać bodaj trzy: oczywiście białą płachtę w centrum i dwa na bocznych ścianach, w rogach kadru) to nie są przypadkiem prace Antonio Tapiesa? Widziałem kiedyś jego wystawę retrospektywną, ale to już było parę latek wstecz, więc pewności nie mam... Oświeciłby mnie ktoś bardziej kumaty w te klocki?
4. Co do telefonu komórkowego: pewnie ma to jakieś biograficzne zakorzenienie (taki sobie dowcipny podpis artysty: jak niektórzy malarze, choćby nasz Matejko, umieszczający swoje autoportrety gdzieś na przykład w historycznych scenach zbiorowych), ale nade wszystko wiąże się z unikaniem kontroli - wiadomo, przez komórkę można nas śledzić gdziekolwiek bądź na ziemi. Identyczną funkcję spełnia ten wszędobylski helikopter z - jak to mówi ten malec na zadupiu Hiszpanii - "los Americanos".

ocenił(a) film na 8
Ras_Democritus

co do jedynki to myślę, że faktycznie może być tu jakieś zamierzenie. z jednej strony może nie penetrowałbym bardzo głęboko - jest Murzynem i po przebranej misji przebiera się w "emigranta" dla niepoznaki i wtapia w tłum. z drugiej strony mamy jasne przesłanie 'no limits, no control', Afrykanerzy chyba najbardziej z mieszkańców wszystkich kontynentów kojarzą się z wolnością i symbolizują proste, skromne ale zarazem radosne życie.
i mimo setek lat niewolnictwa na różnych kontynentach - od starożytnej Europy przez USA w XIX wieku i Amerykę Łacińską nawet jeszcze w wieku XX - chyba typowy przedstwiciel tej rasy ma zawsze 'wolność' gdzieś głęboko w duszy i w sercu :)

Cookie_VT

Może ktoś już o tym pisał ale martwa dziewczyna nie trzyma w ręku telefonu komórkowego a pudełko zapałek....jednak i tak Twoja analiza Cookie odsłoniła mi nowe możliwości interpretacyjne. Myślę, że w tym pudełku znajduje się niezapisana karteczka. Może to pytanie płytkie ale - dlaczego samotny mężczyzna jej nie połyka?? heh Film dla fanów Jarmuscha jak i dla tych co lubią inne spojrzenie na film. Cudowny obraz i cudowne udźwiękowienie.Perełka

Nocny_Kinomarek

ach i "Są pomiędzy nami ci których nie ma wśród nas". Cytat który ładnie dopełnia to o czym pisałem.

Cookie_VT

Nie pomyliłem się:) Martwa dziewczyna trzyma w ręku telefon komórkowy a bohater zamienia go na pudełko zapałek.

Cookie_VT

Po długotrwałej analizie ;) wynika jasno że było to pudełko zapałek. Mówimy o scenie z martwą dziewczyną. O to ta scena czy nawet kadr - (czas) 1:37:50

ocenił(a) film na 8
Cookie_VT

Jedno spostrzeżenie. Dla mnie główny bohater to taki morderca doskonały. Przez większość filmu nic nie mówi tylko słucha, poznaje ludzi, którzy są jego zleceniodawcami, ich sposób myślenia i postrzegania świata. I kiedy w końcu dociera do swojej ofiary ma gotowe odpowiedzi na jej pytania, wie dokładnie co ma powiedzieć i czemu ma go zabić. A kiedy już skończył robotę wyczyścił swój umysł i wrócił do dawnego życia.

ocenił(a) film na 7
kaldawolf

Ja na wypisanie jakichś głębszych przemyślen nie mam teraz niestety czasu, choć pewnie się tu pojawią.

Chciałem tylko - w ramach reklamy, bo uważam go za najbardziej niedocenionego reżysera ever -, jesli już mowicie o kinie poetyckim, w którym mało sie dzieje, ale jest dużo treści, i przywołujecie Tarkowskiego, wspomnieć o ANGELOPOULOSIE.

Tyle, dzięki;).

kaldawolf

Wg mnie bohater nie jest kilerem. Nie wiem czemu, ale po oglądnięciu całości stwierdzam, że dosłowne odczytanie tego jako zlecenia nie pasuje. Bardziej to postrzegam w kategoriach alegorii, gdzie bohater nie zabija kogoś obcego, ale swoją drugą stronę (kontrast: czarny-biały). Dostęp do tej drugiej strony jest chroniony. A jak się tam dostał? Fizycznie nie bardzo. Użył wyobraźni. Dopiero po zabiciu swojej drugiej strony stał się wolny, pozbawiony uniformu (garnituru).

A propos cyferek.
Komuś udało się zarejestrować jakie to są?

Cookie_VT

Obejrzalem i mniej wiecej wiem co poeta mial na mysli, ale przesadzil. Za malo klimatu, zeby pozwolic sobie na brak fabuly. Cos takiego widzialbym w deszczowym Tokyo.

nairham

uznanie za szczere wyznanie bez spazmów, masz wiele racji choć nie zgadzam się z tobą. film żyje własnym życiem na pokładzie odrzutowca Lumiere i tylko od ciebie zależy czy chcesz wsiąść i podyskutować czy wyrazić opinie i odejść. Jarmusch to krytyk filmowy ale nie pisze, film kreci jako odpowiedz jak list i w tym jest dobry, zachęcam do powtórnego obejrzenia

ocenił(a) film na 9
Cookie_VT

Podbijam watek, bo jest ku kilka wartosciowych wywodow, z ktorymi chetnie sie utozsamiam. Gratuluje spostrzegawczosci i wrazliwosci:]

użytkownik usunięty
Cookie_VT

Świetna recenzja, ja ze swej strony chcę uzupełnić, że bohater odwiedzając galerię w Madrycie za każdym razem kontempluje konkretny obraz związany z otrzymaną wcześniej wskazówką.
Za pierwszym razem jest to obraz skrzypiec, ponieważ dostal instrukcję aby oczekiwać na spotkanie z człowiekiem ze skrzypcami, następnie jest to obraz nagiej kobiety gdyż ma dojść do spotkania z tajemniczą kobietą, należy jeszcze zwrócić uwagę, że wychodząc z sali kamera zatrzymała się na obrazie dziewczyny w płaszczu przeciwdeszczowym, która również pojawiła się w życiu bohatera. Kolejny obraz to panorama miasta namalowana z tarasu mieszkania, w którym zatrzymał zabójca.
A na koniec jest to obraz białego prześcieradła pod jakim spoczywa zabita dziewczyna a bohater w pewnym momencie pokazany jest w taki sposób że sam staje się jego częścią.
generalnie film jest szale nie plastyczny.

ocenił(a) film na 8
Cookie_VT

Brawo, są jeszcze prawdziwi kinomaniacy.

ocenił(a) film na 3
kawaipapierosy

No, no, no! Naprawdę jestem pod wrażeniem inwencji Cookie'go, Bhuvana i innych. Nawet nabrałem ochoty, aby obejrzeć ten film jeszcze raz, choć pierwszy seans zmęczył mnie niemiłosiernie. Czego nie mamy w tych interpretacjach - jest psychoanaliza, filozofia, autotematyzm, krytyka cywilizacji, buddyzm, a zaraz pewnie doszlibyśmy do ontologii bytu i fizyki kwantowej... Wszystko po to, aby na siłę uzasadnić sens czegoś, co w sumie jest mało zobowiązującą grą z widzem. Stawiam dużą whisky na to, że Wasza inwencja zadziwiłaby samego reżysera, ale mniejsza z tym...

Tak, przyznaję się, jestem niemodny i prymitywny, bo oczekuję, aby film miał fabułę. Jestem mało subtelny i płytki, bo jakoś nie dostrzegłem, tak bardzo rozległej, sieci mistrzowskich odniesień i autocytatów, którymi raczy nas Jarmusch. Nie znam się na sztuce, nie jestem kinomaniakiem, znawcą i erudytą. Widocznie tak musiało być, choć nie czuję się z tym dobrze...

Ale tak, jak w pewnych momentach z filmów Kieślowskiego, metafizyczna maniera reżysera po prostu drażni, tak "Limits of Control" wydaje się składać z samych takich manier, nawyków intelektualnego onanisty, póz pretensjonalnego postmodernisty. Reżyser konsekwentnie odcina wszelkie możliwości wejścia z widzami w dialog. Zastanawialiście się, dlaczego? Może po prostu ma niewiele do powiedzenia?...

W filmie "Ostatni z wielkich" (ogólnie dość słabym) jest taka pyszna scena: Postać grana przez Roberta De Niro pokazuje kolegom, na czym polega sztuka kina: Widzicie? - wchodzi facet do pokoju. Rozgląda się, nie ma nikogo... Podchodzi do biurka, na którym leży damska torebka. Wysypuje zawartość, a tam cztery pięciocentówki, dwie ćwierćdolarówki i jeden banknot dolarowy... - O co chodzi? Patrzcie dalej, bo to nie wszystko! - Jest jeszcze lusterko i jakaś koperta... Co w niej schowano? - Patrzcie dalej...

Facet chowa kopertę w klapie marynarki i odchodzi. - Po co?? - Patrzcie dalej - zbliża się do sekretarzyka, siada na krześle i wyjmuje kopertę. Już ma do niej zajrzeć... Ale-ale! Okazuje się, że z boku obserwuje go jakaś kobieta!

O co chodzi? Ano o nic; De Niro wymyślał to na poczekaniu, a i ja pewnie nie byłem wierny w tym opisie. Ale - ludzie i tak dorobią do tego ideologię, bo przecież lubimy posłuchać, co ma do powiedzenia Robert De Niro...

Otóż Jim Jarmusch stosuje tę samą metodę - kusi widza głębią, której nie ma; prowadzi go za rączkę, ale sam nie wie, gdzie chce dojść. Dla mnie jego film jest bezczelny i pretensjonalny, choć na pewno "ładny i miły w obejściu". Poza tym, przecież to takie miłe twierdzić, że jest się "wielbicielem Jima Jarmuscha" (fajnie brzmi, no nie?).

Wiem, że to co napiszę jest może staromodne, ale w/g mnie kino to sztuka opowiadania historii. Jarmusch tego nie potrafi.
Może powinien sprzedać kamerę i zacząć pisać eseje. Wtedy może byłby ciekawszy?
3/10.

ocenił(a) film na 8
elton_monroe

Jeśli miałbym się z czymś w Twojej wypowiedzi nie zgodzić najmocniej, to byłyby to wszystkie te kawałki, w których piszesz o sobie, że jesteś... co to tam było?... płytki, staromodny, mało subtelny, że nie popiszesz się znawstwem kina i erudycją. Cóż, Twoja wypowiedź świadczy o czymś dokładnie odwrotnym: o inteligencji, poczuciu humoru, niemałym obyciu kulturalnym (co widać choćby po języku, jakim władasz), a także o odwadze w formułowaniu sądów niepopularnych, ale z pewnością dobrze przemyślanych.

Ale tak bardziej w temacie, to nie zgadzam się też z tym, że dyskutujący tutaj (w tym i moja skromna osoba) jakoś szczególnie nadinterpretują "Limits of Control": kim jak kim, ale idiotą to Jarmusch raczej nie jest i takie kwestie jak choćby psychoanaliza czy buddyzm ma chyba przemyślane dość dokładnie (zbyt często, z natarczywością czasem obsesyjną powracają one w wielu jego filmach, by miało to być przypadkiem). Inna rzecz, że nadmiar erudycji czasem mu ciąży - i skądinąd jest to dość częsty zarzut właśnie wobec ostatniego jego filmu. Mnie to tam akurat nie wadziło, mam ten ostentacyjny, barokowy niemal nadmiar za zabieg celowy, ale nie wykluczam, że gdybym obejrzał "Limits of Control" w innych okolicznościach, w innym nastroju, to może i mnie by to jakoś zazgrzytało. A tak w ogóle to nie wierzę w coś takiego jak nadinterpretacja: są tylko interpretacje mniej lub bardziej przekonujące - a co kogo przekonuje, to już zupełnie inna historia...

Rozumiem też, że możesz postrzegać ten film jako przerysowany, manieryczny, dekadencko pusty, ba! może nawet drobnomieszczański i snobistyczny. Spotkałem się i z takimi zarzutami, że dzieła Jarmuscha w dzisiejszych czasach, gdy do łask wraca lewicowy etos zaangażowania społeczno-politycznego, wydają się być ostentacyjnie burżuazyjnymi wytworami wątpliwej, wyalienowanej metafizyki (wiem, że to nie Twój zarzut, ale podaję tylko dla pokazania, że możliwe jest i takie reagowanie). Także i w porównaniu do późnego Kieślowskiego jest coś na rzeczy.

Generalnie to poszedłbym Twoim tropem, kiedy mówisz, że może Jim powinien zająć się pisaniem esejów, a nie robieniem filmów. No właśnie: Ty jesteś zwolennikiem raczej twardej fabuły, wyrazistej narracji - ja też uwielbiam, kiedy film jest wciągającą bez reszty opowieścią, ale kocham też eseje. A "Limits of Control" to właśnie esej, czyli - wedle jednej definicji - "próba", wedle innej - "niespieszna przechadzka po tematach". Ty się na taką eseizującą estetykę nie załapujesz (i nie jest to zarzut), ja - tak.

A tak z ciekawości: wskazałbyś jakiś film Jarmuscha jako przykład kina, które jednak opowiada jakąś mocno nakreśloną historię? Wydaje mi się, że "Broken Flowers" czy "Poza prawem" powinny się u Ciebie bronić...

ocenił(a) film na 6
Cookie_VT

Spodobała mi się ta wypowiedź, chociaż paradoksalnie nie zgadzam się z jej założeniem, że wykonując naraz kilka rzeczy każdą z nich traktuje się gorzej niż gdyby zająć się jedną rzeczą naraz. To wymaga trochę praktyki i chęci, ale jak najbardziej można robić wiele rzeczy naraz, bez szkody dla nich.

Zresztą, wiele pojedynczych rzeczy to w istocie składniowa kilku innych, tak jest np. z prowadzeniem samochodu czy rozmowa z drugim człowiekiem.

ocenił(a) film na 9
Cookie_VT

ja zwróciłam uwagę na jeszcze jeden fakt: otóż czarnoskóry mężczyzna wkłada torbę z rzeczami, które uczestniczyły w jego tajemniczej misji, po czym kartkę wydrukowaną po zamknięciu szafki chowa w kluczowym pudełku od zapałek, które z kolei wrzuca do kosza na śmieci. w stronę tego kosza wyraźnie kieruje się mężczyzna w zdaje się jeansowej kurtce.
mówiąc, że "użył wyobraźni" by wejść do siedziby czarnego charakteru, bohater daje nam znak, że cała operacja dzieje się w jego głowie, jest jego mentalnym przeżyciem, wobec czego bo skończonej misji, podaje pudełko dalej, jeszcze na schodach odwraca głowę, jakby sprawdzał czy chłopak odnajduje pudełko.
może to nadinterpretacja już, ale czy ktoś jeszcze pomyślał w ten sposób?

ocenił(a) film na 9
martamarta

ach no i jeszcze.
bill murray mówi, że chory umysł bohatera jest przesiąknięty sztuką, muzyką, filmami, bohemą itd, wyraźnie sugerując, że bohater nie jest w stanie samodzielnie myśleć i tak naprawdę nie jest zdolny do subiektywizmu, gdyż jego zdanie jest wypadkową myśli jego i innych ludzi, którzy wpajają mu swoje "odbicia", swój "kolor szkła" (o którym mówi Gael Garcia Bernal), co nie pozostaje bez wpływu na jego zdanie, nie ma tu więc mowy o czystym subiektywizmie.
wydaje mi się, że jest to też ukryte w symbolice z filiżankami. bohater zamawia dwie, tylko dla siebie, ponieważ nawet siedząć sam nie jest sam, w sensie, myśląc samodzielnie myśli myślami ukształtowanymi przez inne osoby, więc nie jest w sobie sam, a jest soba oraz wszytskimi osobami, które spotkał na swej drodze.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones