Piszący książkę o zjawiskach paranormalnych pisarz, natrafia na trop zmartwychwstałego z grobu artysty, który wysysa krew z ludzi...
Wyreżyserowane przez Dana Curtisa "The Norliss Tapes", planowane było początkowo jako pilot serialu telewizyjnego. Realizacja cyklu nigdy nie doszła do skutku, pozostał pojedynczy film na potrzeby małego ekranu.
Wbrew obiegowym opiniom, nie jest to typowe "vampire story", nawet jeśli z początku na takie wygląda. W intrygę wpleciono tutaj elementy wierzeń egipskich (skarabeusz jako symbol nieśmiertelności, moc dana od boga Ozyrysa itd.) oraz voodoo, sam nieboszczyk wyglądem i zachowaniem przypomina zaś bardziej zombie, aniżeli wampira. To jednak tylko drobne szczegóły, liczy się głównie sugestywna atmosfera, jaką Curtis wykreował na potrzeby opowieści. San Francisco i jego okolice (Marin County) zalewane strugami deszczu to wprost wymarzona lokalizacja dla ponurej historii grozy, takiej jak ta. Dobrze sprawdza się również muzyka, czynnie współkreująca klimat. Pewne zastrzeżenia można mieć co do głównego bohatera, który wydaje się być nieco bezpłciowy (dla równowagi, twórcy za partnerkę dali mu Angie Dickinson), niektórzy będą się też pewnie krzywili na lekko kiczowatą charakteryzację "umarlaka". Nie są to jednak bynajmniej w żadnym przypadku mankamenty, które w poważny sposób wpływałyby na odbiór całości: "The Norliss Tapes" to naprawdę porządna rozrywka na wieczór, powinna zaspokoić apetyt każdego entuzjasty opowieści z dreszczykiem.