Wersja głównego bohatera była prawdą.
Sceny pod koniec filmu – z obcymi ludźmi w samochodzie i tak dalej – były jego toksycznymi wątpliwościami, bo cały czas był skołowany.
W dodatku pani psychiatra uwikłana w spisek wierciła mu głowę zaawansowaną psychologiczną paplaniną pełną półprawd, aż jakaś jego skołowana część zaczęła wierzyć w jej wersję, że jest mordercą.
Jak wiemy, w człowieku można wywołać także fałszywe wspomnienia.
Powiedzmy, że film zostawia niedopowiedzenie, a gdy główny aktor robi przestraszone oczy i jest na nie zoom, to chwilowo wierzy w kłamstwo, które mu wmówiono.
Ale spokojnie – gdy z tym strachem się obraca i patrzy na tylne siedzenie (czego już nie pokazano), widzi żonę i córkę, a nie obcych pacjentów. I uspokaja się. :)
Tak! Na przekór Netflixowi. ;)