Po trudnej do obronienia trójce nie miałem wielkich nadziei co do czwórki i zabrałem się
za oglądanie z czystego masochizmu. Tymczasem spotkało mnie miłe zaskoczenie.
Budżet nadal nie wykracza poza minimum, ale pojawiło się kilka świeżych pomysłów.
Przypadła mi do gustu zwłaszcza nieoczekiwana przemiana Dżina w romantycznego
kochanka. Jego miłość nie jest może całkiem bezinteresowna, gdyż to od niej zależy
przyszłość jego rasy, tym niemniej stanowi zdecydowany postęp w stosunku do
poprzednich części, w których gardził takimi ludzkimi słabościami, jak uczucia i seks. W
swoim właściwym kształcie Dżin pozostaje napakowanym trollem, natomiast całkiem
dobrze prezentuje się jako elegancki prawnik. To wcielenie przywodzi na myśl... Patricka
Batemana. A propos, w tej osłonie więcej jest przystojnych panów niż pieknych pań - być
może ma to związek z preferencjami osoby odpowiedzialnej za casting? W poprzedniej
części było więcej ślicznotek. W tej dostajemy całkiem ciekawy scenariusz, odważnie
mieszający gatunki: obok horroru jest fantasy (Wysłannik Aniołów z pokaźnym mieczem)
oraz rzewny melodramat. Nie każdemu przypadnie do gustu taki misz-masz, ja całkiem
dobrze się bawiłem. Żałuję tylko, że finał nie wieńczy dzieła. Po uporaniu się z Dżinem
(mam nadzieję, że nie jest to wielki spojler) bohaterka wychodzi na spacer, żeby ochłonąć.
Czy scenarzyści nie mają lepszych pomysłów na zakończenie filmu?
Również miłe zaskoczenie. Po beznadziejnych dwójce i trójce, ten jest całkiem całkiem. Jest - zachowując proporcje - całkiem sensowny i powrócono do ciekawych paradoksów, tak jak w jedynce w ostatnim życzeniu. Bardzo dobrze spisał się Michael Trucco, który rzeczywiście przypomina Batemana i w sumie nie jest wcale od niego jakiś tam słabszy, gra tylko w głupszej produkcji.
Powiem szczerze, że film obejrzałem bez przysypiania i wpatrzony całe 90 minut, co jak na taką produkcje to sukces.