To chyba najbardziej optymistyczny i chrześcijański film o końcu świata jaki widziałem. Już na wstępie reżyser atakuje nas Biblią, przytacza cytaty jaka to Ziemia jest zła, zepsuta i zasługuje co najwyżej na zagładę. W obliczu nadchodzącego zagrożenia w postaci zbliżających się do Ziemi planet, ludzkość postanawia zbudować wielkie statki kosmiczne i szukać nowego domu.

"When Worlds Collide" jest całkiem uroczy w swej naiwności i nachalnej religijności. Podejście humanistyczne reprezentowane przez Hendrona jest kontrastowane z zachłannym i samolubnym milionerem na zasadzie czarne-białe. Cała akcja dzieje się w Ameryce. Inne kraje również budują swoje arki, ale nie będzie dane nam to zobaczyć. Ani ogólnie reakcji i zachowania innych ludzi. Film skupia się tylko na grupie budowniczych z USA. Sama panika i upływ czasu są trochę słabo wyczuwalne. Może to ten duch religii sprawił, że aż tak się nie przejmowałem losem bohaterów, wiedząc że skoczy się happy endem. Na plus zaliczam pojemność statków - jedna rakieta mogła zabrać max. 40 osób. Przy "2012" Emmericha, "When Worlds Collide" jest jak film dokumentalny.

Efekty specjalne cieszą oko. Nie wiem dlaczego, ale te wszystkie makiety i malowane tła mają ogromny urok, podczas gdy współczesne efekty specjalne przy najmniejszym potknięciu rażą kiczem.

Sympatyczny.