Nie wiem jak Wasze odczucia, ale dla mnie scena w Love Hotelu i generalnie sama końcówka jest kwintesencją całego filmu.
Uwaga, bo okrutnie SPOJLERUJE :)
Tyle na świecie odmian miłości fizycznej, ale tylko ta jedna ostatnia (nie powiem kto jest w parze) jest dopełnieniem fizycznych potrzeb z duchowymi doznaniami. Tylko z takiej miłości chciałoby się zrywać owoce.
A poród, odcięcie pępowiny i odłożenie noworodka połączone z napisem "...the VOID" - majstersztyk. Moja interpretacja - świat jest tak zepsuty, że każdy wkracza w pustkę tuż po narodzeniu.
Polecam
SPOILERUJĘ
nie tyle świat jest zepsuty bo to nie ma większego znaczenia, tylko ludzka egzystencja, życie człowieka od chwili narodzin do śmierci nie ma większego sensu, w zasadzie wszystko to co robi jest puste i bezcelowe, puste pragnienia, puste role społeczne, puste starania, puste działania - ja tak to widzę.
a tak poza tym co do filmu - wg mnie trochę jednak forma przerasta treść i za długi. w zasadzie spodziewałem się lekko ćpuńskich klimatów i to dostałem. zbytnio nie szokuje mimo zamysłu reżysera.