Jak to możliwe, że Allen przez 30 lat robił tak świetne kino (i to niezależnie, czy takie wyciszone dramaty, jak "Wnętrza", czy komedie) i nagle zaczął kręcić te sympatyczne, ale nijakie filmidła, jakimi nas karmi od jakiejś dekady? Umie mi ktoś wytłumaczyć?
Widziałam ten film pierwszy raz (a widziałam już prawie wszystko Allena) i jestem pod wielkim wrażeniem. Świetny film, taką ciszę, jaka z niego bije, odważyłabym się nawet nazwać bergmanowską. Teraz muszę sobie przypomnieć "Wrzesień", bo z tego co pamiętam, był w podobnym klimacie.
Odpowiedzią na Twoje pytanie może być wypalenie zawodowe. Skończyły mu się pomysły, złagodniał na starość i mniej od siebie wymaga? Zmieniły się też czasy i zmieniły się wymagania widzów.
Oczywiście to tylko odpowiedź na Twoje pytanie, która akurat przyszła mi do głowy.
Osobiście nie wydaje mi się, aby Allen zaczął kręcić "nijakie filmidła".
Wręcz przeciwnie, uważam, że "Vicky Cristina Barcelona" czy "Whatever works" w niczym nie ustępują starszym dziełom Woody'ego.
Oj, pachnie Szwecją i to bardzo. Ale w końcu Allen zawsze powtarzał, że Bergman należy do najwybitniejszych reżyserów i nigdy nie wstydził się przyznać do tego, że stanowi on jedną z jego największych inspiracji. :)