Niestety - tylko oparty. Z prawdziwymi realiami wspólnego ma niewiele, dlatego szkoda, że w ogóle powołuje się na autentyczne wydarzenia, deformując je. Rzeczywiście, niepokorny, trenujący boks i ślący maślane spojrzenia znad koloratki Lambert w sutannie prezentuje się fotogenicznie. Nawet wątek miłosny jak się patrzy, bo to przecież najłatwiejszy sposób, żeby uczłowieczyć księdza. A gdyby tego było mało, to wszystko to kosztem krajobrazu społeczno-politycznego PRL, który powinien być tu główną siłą i kontekstem. Zamiast tego mamy nędzną atrapę wzburzonego proletariatu i na siłę wepchnięty na pierwszy plan konflikt wewnętrzny oprawcy.
Śmiech na sali, i to niestety przez łzy. Historia narodowowyzwoleńcza zdegradowana do poziomu konwencjonalnej bajeczki obok której, po kilku tanich wzruszeniach, każdy mógłby przejść obojętnie.
A laik złapałby się wzniosłym gestem za serce, i, nie zdając sobie sprawy, że fabuła nijak ma się do prawdy, cieszyłby szczerze z tak chwalebnego filmowego przedsięwzięcia. I to jest właśnie niebezpieczne. To mnie właśnie martwi.
Bo niech by sobie i taka historyjka była; niech by i ksiądz rzeczywiście rozdawał autografy po mszy roześmianemu tłumowi (przeurocza scena); na wszystko zgoda, gdyby tylko nie próbowano podciągać tej powiastki pod opowieść o życiu i dziele księdza Jerzego.
Wstyd...
Piękna przemowa - tylko pełna ignorancji. Pamiętaj, że ten film był kręcony jeszcze za komuny. Agnieszka Holand była wtedy na emigracji i nie miała pojęcia jakie są realia. Teraz IPN ujawnił dziennemu światłu wiele faktów i obaliło mnóstwo mitów, ale wtedy nikt nie miał o tym pojęcia. W tamtych czasach wsie i małe miejscowości w ogóle nie miały pojęcia o komunizmie, zdawało im się, że to jedzenie na kartki i przymusowe głosowanie. Co za granicą mieli o tym wiedzieć? Nie ładnie jest tak pochopnie gnoić czyjeś dobre intencje. Trochę wstyd.